poniedziałek, 30 czerwca 2025

Kaszubszczyzna w 100%! ;)

Już dawałem świadectwo tego, ale napiszę jeszcze raz...

Jestem zbieraczem opowieści. 

Można powiedzieć, że wręcz... nałogowym. Każda kolejna książka z baśniami czy legendami łatwo wzbudza moje... pożądanie. A zbiory mam już "całkiem - całkiem". Pisałem już też o tym, że w zbiorach mam sporo "kaszubszczyzny". Udało mi się swego czasu kupić też i taką oto książkę:


Józef Ceynowa był znanym kaszubskim etnografem - amatorem i pisarzem, więc nie wahałem się. Nie przewidziałem jednak, na jaką "minę" się pakuję. Lubię kaszubszczyznę, to i trafiła mi się kaszubszczyzna, 100-procentowa.


No i... "Houston, mamy problem"! Bowiem cenię sobie kaszubszczyznę, mowę kaszubską, ale... o wiele za słabo rozumiem. O wiele za mało, by tą książkę przeczytać. Żyjemy w XXI wieku - komputery, AI, translatory, itp. Ale... nie obsługują kaszubszczyzny! Niestety. Nie ma też polskiej wersji tej książki. Niestety, Zrzeszenie Kaszubsko - Pomorskie (wydawca tej książki) o polskim przekładzie i jego wydaniu nie pomyślało. Może się kiedyś doczekam - ostatnio bowiem pewne wydawnictwo z Gdyni bardzo intensywnie promuje i wydaje baśnie i legendy pomorskie, zwłaszcza zaś kaszubskie, więc może... może... OBY! Bo to nie tylko folklor kaszubski, ale ponadto konkretnie bajki z Ziemi Puckiej, a ta kaszubska "Norda" jest szczególnie bliska memu sercu.

A póki co... No...
...mam ciekawy okaz!
Na pewno jako coś kaszubskiego, regionalnego, cenne i... fajnie to mieć w zbiorach.

Bzzzzzzzz!

Czasem, gdy czyta się jakąś książkę, nagle natrafia się na jakiś fragment - niekiedy ledwie jedno czy dwa zdania - który jakoś "przylgnie" do człowieka i nijak nie chce się odczepić. W każdym razie ja tak miewam. Właśnie zdarzyło się po raz kolejny. W książce pt. "Nocne cienie tunturi - opowieści lapońskie", autorstwa fińskiego etnografa i pisarza Samuli Paulaharju, natrafiłem na taki oto fragment i zdanie:

"Nawet komary, ten drobny pomiot diabelski, są ściśle związane z wielką Laponią - przynajmniej pod względem ilości pogłowia. Tysiącami, milionami krążą w powietrzu, brzęczą zgłodniałe, atakują ciebie - łase na żywą krew. Przyświeca im ten sam cel, co innym mieszkańcom Laponii. Muszą żyć i wydawać nowe pokolenia. Komary także stworzył chyba Bóg, jakkolwiek powiadają, że to Zły wepchnął je niegdyś przez dziurę w płocie."

Niby nic szczególnego, ale... Urzeka cudne poczucie humoru, które ogromnie cenię. Jednak najbardziej "przylgnęła" do mnie ta króciutka wzmianka etnograficzna o diable, który wepchnął komary na ten świat przez dziurę w płocie. Aż żałuję, że nie ma o tym ciut więcej. Jednak ten rozdział książki poświęcony był na opis cudnej, dzikiej i surowej Laponii, w której Paulaharju był w sposób widoczny z całego serca rozkochany. Mam cichą nadzieję, że kiedyś gdzieś tam w innej książce natknę się na coś więcej o tym stworzeniu komarów przez diabła i umieszczeniu ich na tym świecie. Chociaż, niestety, opowieści i etnografia tak dalekiej północy to u nas wielka rzadkość.


Bardzo interesujące są dla mnie wszelkie wątki związane z przyrodą, zawarte w starych bajaniach i wierzeniach ludowych. Są one wspaniałym materiałem także dla bajarza - opowiadacza. Kiedyś napisałem bajkę, na motywach ludowych, o stworzeniu przez Boga pszczoły. Potem zaś powstała inna bajka - którą do tej dołączyłem, tworząc w ten sposób pewną całość, którą nazywam "dwubajką" - zainspirowana fragmentem książki Witka Vargasa "Bestiariusz - Zwierzęta":

niedziela, 29 czerwca 2025

Jakże mylić się możemy! - czyli baśń... "z dreszczykiem")

Rozmawiając ostatnio z kolegą - opowiadaczem, zadałem pytanie: "Jakie baśnie lubisz najbardziej? Czy jakaś baśń jest Tobie szczególnie bliska?" Naprawdę liczyłem na odpowiedź, na wskazanie jednej, dwóch, może trzech konkretnych historii. Wiecie... to pytanie okazało się kłopotliwe i nie wskazał żadnej. Tak naprawdę zadałem mu pytanie, na które... ja sam tnie potrafiłbym odpowiedzieć! Więc... Nie, nie byłem rozczarowany, bo wiedziałem, że może to być bardzo trudne, lub niewykonalne. A jeśli już, to by należało dać w odpowiedzi prawdziwą "litanię". Dodam od razu: cholernie długą litanię! 

Znam bardzo wiele baśni, legend i mitów. Moja biblioteczka jest wszak pełna książek, a każda z nich z kolei jest pełna niezwykłych opowieści. W sumie są ich... tysiące. I zazwyczaj każda sprawia mi mniejszą lub większą, taką lub inną przyjemność. Oczywiście niektóre szczególnie, i są mi bliższe - ale to wciąż kilkaset, a w najlepszym razie kilkadziesiąt. Gdybym miał odpowiedzieć na własne, wyżej  pytanie 

Postawię może - sam sobie - pytanie:

Jakie lubię baśnie?

I na to pytanie na pewno dużo łatwiej odpowiedzieć, niż wskazywać konkretne. Otóż najbardziej lubię baśnie piękne, i bardzo lubię mądre - a najbardziej te i piękne, i mądre jednocześnie. Zawsze miałem skłonność do filozofii, do rozważań o życiu... Także i o wierze - przez szereg lat prowadziłem dość popularnego bloga o tematyce chrześcijańskiej, o duchowości i wartościach w życiu. Szczęśliwie baśni pięknych jest niezliczona ilość, a i tych mądrych jest bardzo wiele, więc wciąż w baśniach znajduję także wiele powodów do zadumy, do zastanowienia się nad tym, jak powinniśmy żyć, jacy powinniśmy być, jaki powinien być świat - jak powinniśmy kształtować siebie samych, społeczeństwo i świat. 

Muszę dodać także jeszcze jedną kategorię baśni, które bardzo lubię - to opowieści... mroczne, niekiedy nawet bardzo mroczne. Chyba każdy zna takie pojęcia, jak "literatura grozy" czy "film grozy", "thriller" czy "horror". Można powiedzieć, że są także... "baśnie grozy" - których raczej nie należy opowiadać dzieciom, a na pewno nie "na dobranoc". Oto jedna z takich właśnie opowieści, która zrobiła na mnie naprawdę ogromne wrażenie:

Tą niesamowitą baśń - wywołującą prawdziwe "ciary" - oparta jest na XVII-wiecznej opowieści, zatytułowanej oryginalnie "O troskliwym rozpamiętywaniu godziny śmiertelnej". Treść wymagała, rzecz jasna, lekkiego uwspółcześnienia ze względu na słownictwo, które nie byłoby już zrozumiane. Zaprezentowałem ją podczas spotkań warsztatowych on-line grupy, która poznała się w ramach inicjatywy "Bitwa na Opowieści", a ewoluowała do "Kręgu Opowiadaczy". Tematem jednego z tych naszych spotkań były "opowieści grozy", więc... pasowała idealnie i doskonale się sprawdziła! 

sobota, 28 czerwca 2025

Mitologia hawajska - czyli moje zmagania z egzotyką totalną

Pożeglowałem sobie bajarsko... 

"Pożeglowałem" to dobre słowo - udałem się bowiem na dalekie wyspy, zwane Hawajami. To region świata chyba wciąż mało "rozpoznany" przez naszych rodzimych bajarzy i miłośników baśni i legend. Wspominałem już niedawno, że bardzo mało w Polsce ukazało się książek o mitologii i baśniach polinezyjskich. Tym bardziej mnie ucieszyła nowość, jaka się pojawiła niedawno nakładem poznańskiego Wydawnictwa Replika. I właśnie ta książka mnie teraz "teleportowała" na Hawaje.

 
Wspominałem, że znam nieco mity i legendy Polinezji i - muszę przyznać - spodziewałem się, mniej więcej, co zapewne znajdę w tej książce. No i już na wstępie przeżyłem niemałe zdziwienie, że po pobieżnym przejrzeniu zawartości tego... nie znalazłem! Zdziwiłem się, że nie ma w niej nic o Havaiki - mitycznej pierwotnej ojczyźnie Polinezyjczyków, która wcale nie jest Hawajami, lecz wyspa Hawaii i archipelag Hawaje (a także inne wyspy) od niej wzięły swoją nazwę. Nie znalazłem też nic o dzielnym żeglarzu Maui, który wsławił się m.in. tym, że za pomocą ogromnej sieci schwytał słońce i spowolnił jego ruch na niebie, odbył liczne podróże, schwytał na wędkę i wyciągnął z oceanu "rybę" - wyspy Nowej Zelandii - a od jego imienia nosi swe miano jedna z hawajskich wysp. Chociaż podtytuł wskazuje, że autor skupił się w tej książce tylko na pewnym wycinku bogatej kultury i opowieści hawajskich - to i Havaiki, i Maui zapewne dało by się pod to podciągnąć. Ale oczywiście nie jestem zawiedziony, że autor tego nie zrobił, bo te opowieści znam, a tych, które on zawarł w książce, dotąd nie znałem.
 
Niezwykle ciekawa jest już sama osoba autora. To William Drake Westrevelt. Autor pochodził z Ohio, urodził się w roku 1849 i był absolwentem... Seminarium Teologicznego w Oberlin, ordynowanym pastorem. To dość zaskakujące odkrycie, gdy już wiem z jakim zainteresowaniem i pasją badał kulturę i wierzenia polinezyjskie, przedchrześcijańskie - pogańskie więc z chrześcijańskiego punktu widzenia. Ta pasja i otwartość, pragnienie ocalenia unikalnej kultury choćby przez jej zapisanie, wzbudzają we mnie ogromy do niego szacunek. Chętnie bym też go zapytał, jak równoważył w sobie to zamiłowanie do dawnych wierzeń i opowieści z wiarą chrześcijańską. Jest to bowiem - w moim odczuciu przynajmniej - niemałe wyzwanie, pewnie zawsze jakieś duchowe rozterki (jak ja je w sobie noszę). Był sekretarzem a potem prezesem Hawaiian Historical Society. Napisał szereg książek poświęconych mitologii i legendom Hawajów: "Legends of Maui" (1910), "Legends of Old Honolulu" (1915), "Legends of Gods and Ghost-Gods" (1915), "Hawaiian Legends of Volcanoes" (1916) oraz "Hawaiian Historical Legends" (1923). Mam więc nadzieję, że po tej właśnie wydanej przyjdzie czas i na kolejne. Był niewątpliwie świetnym badaczem i do dzisiaj jest wielkim autorytetem w dziedzinie historii i etnografii Hawajów. 
 

piątek, 27 czerwca 2025

O pierwszym Polaku w kosmosie ;)

Nas, Polaków, wiele dzieli. Ot, na przykład... polityka. Kłócić się potrafimy i bluzgać sobie do upadłego tylko dlatego, że jeden woli taką a taką partię czy osobę, a drugi poza inną świata czy nic dobrego nie widzi. Albo o sprawy sąsiedzkie - jak Kargule i Pawlaki o miedzę. Ale też i niejedno nas łączy. W ostatnim czasie... Ciekawe, ilu z nas zadziera głowę w nocne niebo, czy przypadkiem nie pojawi się na nim mała, świetlista kulka zapylająca z zachodu ku wschodowi? To ISS, a na niej Polak! Myślę, że misja dr. Sławosza Uznańskiego - Wiśniewskiego łączy nas teraz ponad podziałami. "Drugi Polak w kosmosie!" - z dumą obwieszczano.

"Drugi? A właśnie, że nie! Bo trzeci!" - podnieśli natychmiast głos miłośnicy baśni i legend. "Jak to?" - spyta ktoś może. "A tak to!" - możemy śmiało odpowiedzieć. - "A Pan Twardowski to pies?" 😁 No i... panie generale Hermaszewski, przykro nam bardzo, ale... wicie, rozumicie... 😆 Jako zagorzały miłośnik baśni i legend - zwłaszcza tych naszych rodzimych, podpisuję się pod tym sprzeciwem w obronie pamięci sławetnego Mistrza z całego serca i obiema rencyma. 😉 Można powiedzieć, że osiągnął on nawet dużo więcej, niż panowie Hermaszewski i Uznański, bo ci wzbili się przecie tylko ot "ciut" ponad Ziemię, a paktowanie Pana Twardowskiego z diabłem zakończyło się - jak wiemy - zasiedleniem Księżyca! W dodatku na wieki przed tym, jak stanęli na nim Amerykanie, więc... któż, jak nie my ma do Księżyca największe prawa? 😂
 


 

czwartek, 26 czerwca 2025

Dlaczego sięgam po baśnie i legendy i co w nich znajduję?

Dlaczego lubię baśnie i legendy? 

Powodów jest wiele, ale kto wie, czy nie najważniejszym z nich - przynajmniej dla mnie bardzo osobiście, może aż dość... intymnie - jest fakt, że pomagają one oderwać się od "szarej rzeczywistości" naszego realnego świata: bagna polityki, kłótni ludzi "u władzy", podziałów i konfliktów, nawet wojen, naszych codziennych zmartwień. Zaliczam się do ludzi wrażliwych, którzy często nie czują się dobrze w tym świecie. W baśniach i legendach znajduję... wytchnienie, oderwanie się od tego, co mnie zasmuca, gnębi lub przeraża w naszej "szarej rzeczywistości". Świat fantastyczny, świat baśni i legend, jest dla mnie jakąś alternatywą, jakimś "równoległym światem", do którego mogę uciec choćby na chwilę i może tylko pozornie - bo przecież pozostaję jednocześnie w tym świecie realnym, z którego nie ma ucieczki, może poza tą... "ostateczną". Ale baśnie i legendy są dla mnie świetnym "duchowym spa", gdzie mogę chociaż trochę złapać oddech i zdrowy dystans do rzeczywistości i wielu codziennych spraw, zmartwień i lęków.

Świat baśni i legend nie zawsze jest idealny - i wcale nie musi być w nim "jak w bajce". Może być nawet bardzo mroczny - są takie baśnie, mity i legendy, które... wcale nie nadają się dla dzieci, a raczej są dobrym materiałem na mocny horror. Ale mimo wszystko - są wciąż lekiem na cały ten realny świat i bardzo je lubię. Czasem mroczna baśń potrafi... rozświetlić mi mroki tego świata i życia w nim! Ciekawe, prawda?  Sam niekiedy także piszę nieco mroczne opowieści - chociaż staram się, by nie były aż tak mroczne, by nie należało opowiadać ich dzieciom - tak, by tego strachu dać tyle, by wywołał może powiększenie oczu, ale nie lęki. Gdy sam się zanurzam w baśnie, to lubię te o wiele mroczniejsze, niekiedy mocno pokręcone. Czasem z tego świata baśni wraca się do realnego z takim: "uffff! To tylko opowiastka!" - i to także robi wyśmienicie na duszę.

Nieraz "odsłaniam się", że jestem osobą z niepełnosprawnością. To przecież żaden wstyd. Wciąż uczę się o tym mówić - nie po to, by wzbudzać współczucie, ale by szukać zrozumienia i... tak, także wsparcia! ...a także być świadectwem dla innych. Baśnie i legendy - zwłaszcza te tworzone samemu - są dla mnie nie tylko ucieczkę od tego pokręconego świata, w którym często mi jest - delikatnie rzecz ujmując - "niekomfortowo", ale także terapii. To sposób na radzenie sobie z samym sobą, z własnymi problemami, z życiem. To sposób wyrażania siebie - często emocjonalnych i duchowych poszukiwań. Także przekonywania - i świata i... samego siebie, że coś umiem, że jestem coś wart, że mam coś, czym mogę się dzielić z innymi. Potrafię się bardzo wczuwać w światy baśniowe wykreowane przez innych i w te, które sam kreuję niekiedy - i z chęcią wprowadzam w nie innych. 

Z natury jestem... bardzo nieśmiały i skryty. Baśnie, zwłaszcza ich opowiadanie - nawet w takiej formie, jak kamishibai, która nie jest tak wymagająca - pomagają mi "wyjść ze skorupy" i pokazać się światu, iść w świat, nieść w ten świat siebie i ten mój "świat wewnętrzny". Z jednej strony jest to jakieś "wyjście ze strefy komfortu" - na pewno dla kogoś takiego jak ja, z natury w znacznej części osobowości... introwertycznego. Z drugiej zaś... bardzo to lubię i gdy zaczynam wychodzić do ludzi z tym "baśniowym światem", staję się jakby... innym człowiekiem, potrafię bardzo się otworzyć, wpaść we "flow"... Kamishibai... No, właśnie kamishibai jest szczególnie świetną formą dla tych z natury nieśmiałych - bo za "magiczną skrzyneczką" teatrzyku można się trochę ukryć. Ale odwagi do bycia w tym świecie, do wychodzenia do ludzi, do pokazywania się, na pewno mi przybyło wraz z zaangażowaniem w sztukę opowiadania. Moje problemy nie znikły, ale... żyć mi z tym jakoś lżej. A oczywiście najlepiej mi robi, gdy okazuje się, że ktoś to, co robię, docenia i że się podoba.

wtorek, 24 czerwca 2025

Kupalnockowe spotkanie

W miniony weekend przypadła  nam Noc Kupały. Ja spędziłem ją na Lednicy, gdzie co roku odbywa się najstarsza kupalnockowa impreza w Polsce. Byłem już na niej kilka razy. Także jako jeden z gości, bowiem przed kilkoma laty byliśmy tam wraz z ekipą z CAS "Largo", występując z teatrem ilustracji kamishibai i prezentując autorską - stworzoną przez nas wspólnie - opowieść o poszukiwaniu kwiatu paproci. 

Noc Kupały to słowiańskie święto letniego przesilenia, wejścia z wiosny w lato, z którym wiąże się bogactwo rytuałów. To m.in. zbieranie ziół, muzyka i tańce, wicie i puszczanie wianków na wodzie, magia miłosna skakanie przez ogień... I co roku nad Lednicą to się odbywa - w sposób bardzo widowiskowy. Chyba nie ma lepszego miejsca na jego celebrowanie, niż właśnie brzegi jeziora Lednickiego. Lubię to święto i lubię spędzać je właśnie tam. Co roku mam też jakiś szczególny "magnes" - coś, co mnie tam szczególnie ciągnie. W tym roku taki  "magnesem" nie było wcale wieczorne widowisko obrzędowe, ani koncert, a... występ bajarza! Myślę, że każdy bajarz by mnie ucieszył, ale ten, którego zaproszono ucieszył mnie szczególnie i pociągnął nad Lednicę. Tym bajarzem był zaś Szymon Góralczyk - Armatowski z "Karawany Opowieści".

Z Szymonem znamy się już jakiś czas. Poznaliśmy się podczas bajarskich spotkań on-line, aż wreszcie nasze drogi się skrzyżowały także w realu. Dwukrotnie występowaliśmy razem na tych samych imprezach, najpierw w Uzarzewie k. Poznania, potem zaś w Szamotułach. Był dla mnie tak potężnym "magnesem", bowiem znam go jako bajarza, którego się fantastycznie słucha, a także jako zwykłego, fajnego i ciekawego człowieka, z którym po prostu fajnie być. Praktykujemy bardzo różne formy opowieści. Szymon jest "rasowym opowiadaczem", ja zaś zajmuję się raczej teatrem ilustracji - sztuką łatwiejszą m.in. przy moich ograniczeniach sprawności. Różnimy się w postrzeganiu świata - ot, ledwie kilka dni temu toczyliśmy dyskusję w której byliśmy jakby na "dwóch biegunach", ale jednak w zgodzie i poszanowaniu. Możemy być bardzo różni, ale... łączy nas zamiłowanie do starych tradycji i opowieści. A to jest dla nas pewnie dużo więcej, niż to, co nas różni, więc... Tam, gdzie spotyka się dwóch (czy więcej) ludzi pełnych pasji, te pasje są silną "nicią", która ich łączy i "zszywa"... fantastyczne spotkanie!


Szymon jest dla mnie jednym z tych bajarzy - opowiadaczy, których niesamowicie podziwiam. Ma uzdolnienia, których mu... bardzo zazdroszczę - ale taką czystą zazdrością, w której nie kryje się nic złego. Podziwiam przede wszystkim jego pamięć, zdolność zapamiętywania opowieści i potem do opowiadania ich "z głowy". Pamiętam, jak kiedyś mówił mi, by nie uczyć się opowieści na pamięć, ale by zapamiętywać tyle, by wiedzieć, co się chce opowiedzieć, a potem po prostu "snuć" tą opowieść, tworząc ją na żywo przed publicznością. Ja, niestety, nie mam aż tak dobrej głowy do tego - mnie jest łatwiej pisać i przedstawiać w formie teatru ilustracji. Innym talentem Szymona, który wywołuje moje zazdrosne westchnienie jest muzyka, którą umiejętnie wplata w swoje występy, używając różnych instrumentó. Gdybym ja próbował grać i śpiewać, publiczność by... uciekła!
 

poniedziałek, 16 czerwca 2025

Bajka o przeszkodzie na drodze

W dawnych czasach w pewnym odległym królestwie rządził mądry król. Pewnej nocy rozkazał położyć na środku ruchliwej drogi ogromny głaz, a następnie ukrył się w zaroślach nieopodal, by o świcie obserwować, czy znajdzie się ktoś, kto usunie przeszkodę z drogi.

Przechodnie po prostu omijali głaz i szli dalej. Najwięcej problemów sprawiał on jeźdźcom oraz tym, którzy jechali wozami i karetami. Oni także objeżdżali kamień, często głośno narzekając i krytykując króla, że nie dba o stan dróg w swoim królestwie.

Minęło kilka godzin. Król zaczął już tracić nadzieję, że ktoś spróbuje coś z tym zrobić, aż w końcu na drodze pojawił się podróżny z torbą przewieszoną przez ramię. Gdy podszedł do głazu, położył torbę na ziemi i zaczął z wysiłkiem odsuwać kamień. Był on bardzo ciężki, więc mężczyzna musiał się nieźle napocić, zanim zdołał przesunąć go na pobocze.

Kiedy wrócił po swoją torbę, zauważył skórzany woreczek leżący dokładnie tam, gdzie wcześniej znajdował się głaz. Otworzył go i zaniemówił z wrażenia – był wypchany złotymi monetami. W tym momencie zza krzaków wyszedł król i powiedział, że złoto przeznaczone było dla tego, kto usunie przeszkodę z drogi.

I właśnie wtedy podróżny zrozumiał, co król chciał przekazać swoim gestem – coś, czego wielu ludzi nie potrafi pojąć przez całe życie: „Każda przeszkoda to szansa na poprawę naszej sytuacji.”

Źródło tekstu i ilustracji: Kocham i Rozumiem / Facebook

Mój kamishibajowy SKARB!

Harmonijnie łączą się we mnie różne pasje...
Np. ta do baśni, legend i mitów z tą do teatru ilustracji kamishibai. Nie jestem typowym "opowiadaczem", chociaż posługuję się "żywym słowem". Nie mam, niestety, aż tak dobrej pamięci i zdolności skupienia, by opowiadać "z głowy" - bycie "kamishibajarzem", jak czasem mówimy o sobie, jest łatwiejsze, a przy tym można i w to wchodzić naprawdę "z sercem" i wiele, wiele dawać słuchaczom. Ta pasja łączy się oczywiście także z gromadzeniem różnych rzeczy potrzebnych dla jej "podkarmienia". Jedynym z moich najcenniejszych nabytków jest... piękny album o sztuce kamishibai.


Album znalazłem na Ebay'u, u sprzedawcy z Wielkiej Brytanii, a kosztował w przeliczeniu około... 280 zł, co jest sporym wydatkiem, ale nabytkiem jest jeszcze cenniejszym. Oczywiście wciąż poszukuję podobnych do niego skarbów. Jeśli ktoś by zechciał mnie w takich nabytkach wspomagać, to bym był bardzo wdzięczny. Obok informacje jak to można zrobić. 👉👉👉
 
Jednak wracając do książki... Podejrzewam, że jestem jednym z nielicznych jej posiadaczy w Polsce. Niemal zaś pewny jestem, że jedynym w regionie wielkopolskim - tak rzadka jest to pozycja. Poza tym... miło jest tak sobie myśleć, bo jednak jest w człowieku trochę tej "miłości własnej", dumy. Może trochę... "narcyzmu"? No cóż... Ale lubię przede wszystkim myśleć o tym, że może jako jedyny - a w każdym razie jeden z bardzo nielicznych - mogę się tym skarbem dzielić, choćby podczas zajeć nt. sztuki kamishibai.
 

Doskonale wprowadza ona w tematykę kamishibai. Chociaż nie ma w niej nic o warsztacie, o tym, jak się tworzy przedstawienia, o pracy z teatrzykiem, itp. Na szczęście tego można się nauczyć podczas warsztatów, z wielu materiałów, także z książek - dostępnych też po polsku. Ten album jest cenny warsztatowo w inny sposób. Przepięknie pokazano w nim bowiem czym jest i jakie jest tradycyjne, japońskie kamishibai. 
 

niedziela, 15 czerwca 2025

Pod "magicznym drzewem" - znów o czarownicach, ale nie tylko...

Moje ulubione drzewo w ulubionym parku przy pałacu rodziny Bleekerów w Słupi Wielkiej koło Środy Wielkopolskiej w nocy wygląda...

...mrocznie!

...tajemniczo!

...NIESAMOWICIE!  

 
Może nawet trochę niepokojąco czy wręcz strasznie. Łatwo sobie wyobrazić w tym miejscu, że oto z ciemności nocy nagle wychodzi...
...CZAROWNICA!
Czujecie to? Przygarbiona starucha o siwych włosach, z wielkim, haczykowatym nochalem i brodawką niczym purchawka! Na głowie chusta. Na plecach węzełek z ziołami. I coś tam sobie mamroce pod nosem. Tak sobie gada, czy też właśnie mówi tajemne słowa czarowne, rzucając urok?
 
 
Pewnie bym się przeląkł - przynajmniej w pierwszym momencie - i może nawet wrzasnął coś w rodzaju: "Ło Jezuuuu!" Ale tak ogólnie to naprawdę... lubię wiedźmy.  Są dla mnie postaciami mrocznymi, tajemniczymi, ale i bardzo fascynującymi. Wydaje się, że właśnie wiedźmami, a nie czarownicami, zwali je nasi przodkowie... Określenie "czarownice" chyba pojawiło się wraz z katolicyzmem zwalczającym resztki "dawnej wiary" i wszelkich praktyk z nią związanych. W słowie "wiedźma" nie było też nic złego, żadnej obelgi - jak to się spotyka obecnie. "Wiedźma" nieprzypadkowo przypomina inne słowo: "wiedza", gdyż właśnie od niego pochodzi. "Wiedźma" to była... "kobieta wiedząca". Innym określeniem, jakie się względem takiej przewija w ludowej tradycji jest po prostu... "mądra".
 

środa, 11 czerwca 2025

Opowieści z wysp dalekiej Polinezji

Tym razem muszę zacząć od wspomnienia z młodości, i to zupełnie... niebaśniowego. Miałem „naście” lat, gdy w moje ręce trafiła książka Jacka Lilpopa pod dość intrygującym tytułem „Po drugiej stronie nieba”. Były to wspomnienia autora, który wraz z żoną odbył wyprawę na Tahiti i inne wyspy Polinezji Francuskiej. Nawet i dzisiaj by to była wielka i egzotyczna podróż, a wówczas, za czasów PRL, dla przeciętnego obywatela był to jakiś cud. Nie było to żadne literacko – podróżnicze arcydzieło, ale jednak ta ich podróż tak mnie oczarowała, że wracałem do tej książki co najmniej kilkunastokrotnie, a może nawet i więcej. Tak wiele razy ją czytałem, że nawet zapamiętałem słowa, zwroty i nawet całe zdania po polinezyjsku: „ia ora na” („witaj” czy „dzień dobry”), „rupe” / „rupe-rupe” („ładna” / „piękna”), „vea” / „vea-vea” („ciepło” / „gorąco”), „vahine” („kobieta”), „aloha” („witaj” / „żegnaj”), „motu” („wyspa”), „tiare” („kwiat”), „marae” („świątynia”), „tau te nu motu atea” („znajdź sobie wyspę szczęśliwą”, przysłowie), „ua parau ehora te atua, ei maramarama” („i wtedy rzekł Bóg: niech się stanie światłość”, fragment Biblii)... Śmiem twierdzić, że jak na przeciętnego Polaka, chyba całkiem nieźle mówię po polinezyjsku! 

Oczywiście nie skończyło się na tej jednej książce - było wiele, wiele kolejnych, z pewnością pod wieloma względami znacznie lepszych, napisanych tak przez polskich, jak i zagranicznych autorów. Zaś gdy powróciłem do baśni, legend i mitologii, oczywiście zapragnąłem poznać i te Polinezyjskie. Da się? Oczywiście, że się da! Jest nawet trochę po polsku, chociaż... raczej można policzyć swobodnie na palcach, i to nawet jednej ręki. Nie dziwię się - rynek zbytu na bajędy aż tak egzotyczne z pewnością bowiem szeroki nie jest. Z pewną satysfakcją mogę stwierdzić, że - jak sądzę - mój polskojęzyczny zbiór polinezyjskich bajań jest kompletny.  Przedstawia się zaś następująco:





Oczywiście w większości są to pozycje wydane już dawno temu, do zdobycia jedynie w antykwariatach. Tym bardziej miło mnie zaskoczyło pojawienie się tej ostatniej - nowiutkiej, świeżutkiej, jeszcze "pachnącej farbą drukarską". Co dostałem w tych opowieściach? Dokładnie tego, czego się można było spodziwać: ciepłych dotyków słonecznych promieni, zapachu morskiego wiatru, żaru wulkanów... Poznałem mity o pochodzeniu Polinezyjczyków, opowieści o mitycznej krainie Hawaiki - od której pochodzą nazwy np. Hawaii czy Kauai, o dzielnych żeglarzach, o herosie Maui - który m.in. wielką siecią wstrzymał słońce, by nie pędziło zbytnio po niebie a zarzuciwszy sieci w morze wyłowił na powierzchnię... wyspy nowozelandzkie... Niektóre opowieści piękne, romantyczne i delikatne, inne zaś drapieżne i bardzo, bardzo mroczne - jak np. u Stillera, który opowiada o... kanibalizmie tak "soczyście", że...

Nie, nie przeszła mi fascynacja Polinezją, a tylko zmieniła się z podróżniczej w bajarską...

niedziela, 8 czerwca 2025

Nietypowe książki

 Ostatnio trafiły do mnie, od "przyszywanej rodziny", takie oto dziwy...

Nie są to baśnie, lecz raczej książki do zabawy dla dzieci / z dziećmi. Myślę, że tak to można zdefiniować. Właściwie te książki wymykają się tradycyjnym definicjom słowa "książka". Są poza "głównym nurtem" moich bajarskich i etnograficznych zainteresowań, ale przecież w baśniach i legendach są korzenie tych książkowych zabaw. Dlatego więc, a także ze względu na swą unikalną treść i formę, są one dla mnie bardzo ciekawe. Któż wie, czy nie okażą się też bardzo inspirujące. W sumie ciekawy jestem bardzo czy i jakie doświadczenia z tymi publikacjami mają inni bajarze...

sobota, 7 czerwca 2025

Porażka? Nie... Jeszcze nie.

Jednego wielkiego, bajarskiego marzenia - niestety! - nie udało mi się spełnić. Chodzi oczywiście o spektakl teatru ilustracji o drodze Bolesława Chrobrego do korony królewskiej. Tekst niemal gotowy, ale... No, niestety, "pomysł nie chwycił" ludzi i całe wsparcie finansowe starczyłoby może na jeden tylko obrazek z około dwudziestu potrzebnych. Czy czuję "gorycz poraźki"? Na pewno czuję się smutny i zawiedziony, braknie "wiatru w żagle". Ale nie zamierzam się poddać i na pewno chcę to poprowadzić dalej i dokończyć dzieła. Więc mimo wszystko proszę i liczę na wsparcie: https://pomagam.pl/7pdhnc 

Tak więc nie jest to porażka, nie do końca w każdym razie, nie w 100%, a tylko niepowodzenie, oby tylko chwilowe - bo porażka by była, gdyby "polec" całkowicie, "wywiesić białą flagę", poddać się i zarzucić temat. Ano, zobaczymy, co dalej. Na pewno tego, co już mam nie chcę zmarnować - tym bardziej, że "czuję temat" i czuję, i przeźywam mocno tą swoją opowieść. Sądzę więc, że jest naprawdę dobra i bardzo chcę się nią dzielić. Ano, nie udało się na już - na Koronację Królewską 2025 - ale mam nadzieję na przyszłość

piątek, 6 czerwca 2025

Dociążam mój bajarski regał!

Pasja to taki... głodomor, którego wciąż trzeba dokarmiać. A że ostatnio poznańskie Wydawnictwo "Replika" szaleje z nowościami z serii "Wierzenia i Zwyczaje", to i do mnie przyszła paczuszka nowowydanych książek.

No i kolejka "do przeczytania" znów mi urosła. Obszary nad Odrą mnie ciekawią, bo po sąsiedzku z Wielkopolską. Z tego zbiorku - jak wynika z pobieżnego przejrzenia - znam chyba tylko legendę o olbrzymim raku z jeziora w Moryniu. Tak więc mam sporo do odkrycia. Smoki - no to prawdziwi zwierzęcy "królowie" świata baśni. Sam mam w dorobku opowieść o smoku spod Gniezna. Temat bardzo mnie interesujący. No i wreszcie egzotyczne Hawaje, czy ogólnie Polinezja - z jej bardzo ciekawą a u nas bardzo mało znaną mitologią. Polinezja fascynuje mnie od młodości, a niestety nigdy nie miałem szansy tam być, więc chociaż w ten sposób będę mógł znów odbyć podróż na drugą stronę globu ziemskiego, przynajmniej "na skrzydłach wyobraźni".

I tak dociążam swój bajarski regał, chociaż on już wzdycha "och!" i "uch!" Oczywiście trudno mi będzie pewnie jakieś wątki - przynajmniej te bardziej egzotyczne - wykorzystać, ale... Wszystko to z pewnością służyć będzie doskonale pobudzaniu własnej mojej wyobraźni, a w ten sposób takźe temu, co sam tworzę.

wtorek, 3 czerwca 2025

O rusałce z Koszyka

Gniezno leży w krainie jezior... Sam nie wiem, ile ich może być, ale całkiem sporo. W samym Gnieźnie jest ich kilka: Jelonek, Świętokrzyskie (Bielidło), Winiary czy Koszyk - to ciąg jezior od zachodniej i północnej strony. Na południe od Jelonka jest jeszcze zanikające jeziorko Zacisze, a na starych mapach można też znaleźć jezioro Pustachowskie - oba (a to ostatnie na pewno) były zdaje się częścią jeziora Jeleń, jak pierwotnie zwano Jelonek, które było znacznie większe, niż obecnie. 

 
Pomimo tej mnogości jezior, a także kilku rzeczek - Wełny, Małej Wełny czy Srawy / Wełnianki - nie ma u nas w okolicy żadnych opowieści o dziwnych stworach, którymi wyobraźnia naszych słowiańskich przodków tak obficie zasiedlała wszelkie wody. Być może dlatego, że przy "wielkich legendach" związanych z Gnieznem i początkami państwa polskiego, tym pomniejszym było może trudno przetrwać. Muszę przyznać, że bardzo mi te braki doskwierają. Owszem, kocham te "wielkie legendy" i jestem z nich bardzo dumny - także z własnych ich wersji - ale... to trochę nużące, mimo wszystko, i mocno "oklepane", powtarzane wciąż i wciąż od pokoleń w tak mnogich wersjach. A przecież świat wierzeń i bajań naszych przodków był dużo, dużo bogatszy! A ja od dawna mam w sercu pragnienie, by przypominać go i ożywiać na nowo.

Postanowiłem kiedyś dostać się nad jezioro Koszyk - malutkie i niemal zapomniane, nad które tylko wędkarze zachodzą. Nie było to łatwe, bo trzeba było się poprzedzierać przez chaszcze, trawy i trzciny, ale się udało. Pamiętam, że byłem z siebie wówczas bardzo zadowolony, ale nie spodziewałem się jeszcze, że wypraw(k)a ta przyniesie dość niespodziewany "plon" w postaci... baśni. Jakaś taka uparta fascynacja tym malutkim jeziorkiem, długim zaledwie ok 180 metrów a szerokim na niespełna 110, sprawiła, że po prostu usiadłem i w praktycznie jeden wieczór (a może dwa?) napisałem o rusałce Zielenicy i zadurzonym w niej bez pamięci chłopcu o imieniu Ziarnek. Baśń prawie że sama mi się opowiedziała.

 
Inspiracją dla mnie były w znacznej mierze tradycyjne słowiańskie opowieści o przeróżnych "pannach wodnych". Wyszedłem z założenia, że jeśli w innych stronach Polski, i w innych krajach słowiańskich, bajano o rusałkach i ich okazjonalnych kontaktach z ludźmi, to i podobnie musiało być także i u nas.
 

Legenda średzkiej kolegiaty

Środa Wielkopolska to dzisiaj niepozorne, niewielkie miasto. Z wyjątkiem kolejki wąskotorowej nie przyciąga zbyt wielu turystów. Miasto nie ...