Moje ulubione drzewo w ulubionym parku przy pałacu rodziny Bleekerów w Słupi Wielkiej koło Środy Wielkopolskiej w nocy wygląda...
...mrocznie!
...tajemniczo!
...NIESAMOWICIE!
Może nawet trochę niepokojąco czy wręcz strasznie. Łatwo sobie wyobrazić w tym miejscu, że oto z ciemności nocy nagle wychodzi...
...CZAROWNICA!
Czujecie to? Przygarbiona starucha o siwych włosach, z wielkim, haczykowatym nochalem i brodawką niczym purchawka! Na głowie chusta. Na plecach węzełek z ziołami. I coś tam sobie mamroce pod nosem. Tak sobie gada, czy też właśnie mówi tajemne słowa czarowne, rzucając urok?
Pewnie bym się przeląkł - przynajmniej w pierwszym momencie - i może nawet wrzasnął coś w rodzaju: "Ło Jezuuuu!" Ale tak ogólnie to naprawdę... lubię wiedźmy. Są dla mnie postaciami mrocznymi, tajemniczymi, ale i bardzo fascynującymi. Wydaje się, że właśnie wiedźmami, a nie czarownicami, zwali je nasi przodkowie... Określenie "czarownice" chyba pojawiło się wraz z katolicyzmem zwalczającym resztki "dawnej wiary" i wszelkich praktyk z nią związanych. W słowie "wiedźma" nie było też nic złego, żadnej obelgi - jak to się spotyka obecnie. "Wiedźma" nieprzypadkowo przypomina inne słowo: "wiedza", gdyż właśnie od niego pochodzi. "Wiedźma" to była... "kobieta wiedząca". Innym określeniem, jakie się względem takiej przewija w ludowej tradycji jest po prostu... "mądra".
Czy lękano się wiedźm? Pewnie tak - bo ludzie wierzyli w czary, uroki, byli bardzo zabobonni. Myślę, że same wiedźmy tworzyły wokół siebie "aurę tajemniczości" i robiły wszystko, by się ich lękano - bowiem... lęk daje sporą władzę temu, kto go wywołuje nad tymi, którzy go odczuwają. Tak było dawno temu - "za ciemnoty", jak niektórzy mawiają - i... w gruncie rzeczy nic się nie zmieniło, a w każdym razie bardzo niewiele. Dzisiaj jednak o tyle chociaż zmądrzeliśmy, że nie czarów się lękamy, chociaż tacy zabobonni ludzie - którzy wierzą w magię, wróżby i uroki - wciąż się zdarzają wśród nas. Możemy się swobodnie pośmiać z praktyk magicznych wiedźm... Jednak prócz tego, co postrzegamy jako "ciemnotę" i "zabobon", miały one też prawdziwą wiedzę, przekazywaną z pokolenia na pokolenie przez wieki - stare wiedźmy uczyły młode adeptki swej sztuki, niekiedy matka córkę czy babka wnuczkę.
Miały na pewno ogromną wiedzę przyrodniczą. Musiały się przecież znać choćby na roślinach - głównie ziołach, ale nie tylko. Musiały wiedzieć co jest co i jak tego używać - czego do czarów, czego zaś by leczyć lub... truć, szkodzić. Kiedyś nie było lekarzy, jakich znamy, ani medycyny opartej na farmaceutykach. Były wiedźmy, babki, znachorzy... Jeszcze w XIX wieku wielu ludzi było "skazanych" na tzw. "medycynę ludową". Potem to zaczęto tępić, bardzo radykalnie - dziwne praktyki znachorskie, niebezpieczne dla zdrowia i życia, słusznie, ale przy tym także "medycynę naturalną", ziołolecznictwo, naprawdę bogatą wiedzę o właściwościach roślin. Potem dopiero, wraz z rozwojem medycyny, zaczęto to odkrywać na nowo, przyglądać się temu, co z tej dawnej, odwiecznej wiedzy wiedźm i zielarzy pozostało, i okazuje się, że było to dobre, że była w tym prawdziwa mądrość i doświadczenie. I wraca się do ziół, dzięki Bogu!
Taka wiedźma musiała się też dobrze znać na ludziach. Nie znano, rzecz jasna, słowa "psychika", ale jednak musiała się całkiem nieźle na tej ludzkiej psychice znać. Choćby dlatego, by lepiej leczyć - dzisiaj przecież wiemy dobrze, że nie tylko samym lekiem lekarz leczy, ale także całym sobą, tym, jakim jest dla pacjenta, jak z nim się obchodzi, co mówi. Podejrzewam, że o tym wiedziały dobrze wiedźmy! Znajomość człowieka, ludzkiej natury, psychiki była też niezbędna, by... wyciągać informacje. Obecnie ludzie chodzący do wróżek czy wróżów niekiedy bywają zszokowani, jak wiele potrafią oni o nich powiedzieć. Oczywiście wróżka nie ma żadnych nadprzyrodzonych darów - fach wróżki to w znacznej mierze... wyciąganie informacji od klienta (o kasie nie wspominając) tak, aby się nie zorientował. Wróżka nie wie nic więcej, niż sam klient jej powie! To sztuka... manipulacji drugim człowiekiem, i takiego wróżenia, że nie mówi się nic konkretnie, że nic konkretnego nie wynika, że odbiorca może interpretować różnie i prowadzić dalej wróżkę swym tokiem rozumienia, swoimi odpowiedziami na jej pytania, itd. Myślę, że to nie jest nic nowego - jestem przekonany, że było elementem sztuki także tych dawnych wiedźm, sprzed wielu wieków.
Jestem też przekonany, że wiedźmy miały też sporą wiedzę o świecie. Kiedyś już wspominałem, że sądzę, że prawdę mówią dawne baśnie o "sabatach czarownic"... Oczywiście z zastrzeżeniem, że określenie to także jest ukute już w czasach chrześcijańskich. "Sabat" jest słowem wywodzącym się z języka hebrajskiego i oznacza "sobotę". Być może "sabat czarownic" miał być przeciwieństwem chrześcijańskiej niedzieli, podkreśleniem podziału pomiędzy dobrem (kult chrześcijańskiego Boga) a złem (czarostwem, paktem z diabłem). Mniejsza o to... W każdym razie wierzę w "sabaty czarownic". Wierzę, że takie zgromadzenia mogły się faktycznie co jakiś czas odbywać w jakichś ustronnych miejscach, z dala od "ludzkich oczu i uszu", gdzieś na leśnych uroczyskach lub pośród bagien. Może przy "świętych drzewach", czy w "świętych gajach"? No właśnie, "święte drzewa" - to ze Słupi, z tą swoją niezwykłością i urokiem miało by zdecydowanie wielkie szanse takim "świętym drzewem" czy miejscem "sabatu czarownic" zostać!
Na pewno wiedźmy i wiedźmini mieli swoje święte obrzędy - modły do dawnych bogów, czary... Była to też okazja do inicjacji, do niejako "wyświęcenia" - tak to ujmijmy - nowych adeptów, może w połączeniu z jakimiś egzaminami. Wierzę, że mogli stanowić swego rodzaju "zakon" - coś jak celtyccy druidzi. Na pewno dzielić się podczas tych zgromadzeń doświadczeniami w swej sztuce, ale także... wiadomościami o świecie i ze świata. Wiedźma - wiedźmie, kapłan - kapłanowi mogli na pewno wiele nowego powiedzieć przy okazji. Nie można wykluczyć, że mieli też jakiś sposób porozumiewania się na odległość. Nie, nie mam na myśli telepatii, magii! Przecież wszyscy wiemy o - na przykład - afrykańskich tam-tamach, swoistym "telegrafie bez drutu" z dżungli, który zszokował europejskich podróżników i misjonarzy. Myślę, że nasi przodkowie nie byli głupsi od murzynów i też mieli swoje sposoby. Może właśnie wiedźmy, szamani, kapłani...
No i patrzcie! Planowałem napisać krótko i zwięźle... a mnie poniosło! Tak, to miejsce w Słupi Wielkiej jest naprawdę niezwykłe pod wieloma względami, i bardzo inspirujące. To dobrze, prawda? Mam też nadzieję, że mimo wszystko nie przynudzam, że w tej mojej opowieści, w tym gdybaniu o czasach i o ludziach dawno minionych, też jest jakaś magia, że jest w tym "słowotoku" coś, co pociąga i inspiruje - bo o to mi chodzi i w bajaniu, i w gawędzie, i w pisaniu na tym blogu.
Ale wracam jeszcze na koniec do drzewa. Gdy tej nocy spacerowałem pod jego dziwacznym pniem i konarami pomyślałem sobie... jak fajnie by było w tym miejscu bajać, snuć opowieści z dawnych czasów, na kanwie dawnych wierzeń! Jest miejscem wprost wymarzonym - nie tylko na "sabat czarownic", ale także zgromadzenie opowiadaczy, bajarską imprezę - właśnie moje wymarzone "Baśniowisko". Jeszcze lepiej - na nocną "nasiadówkę" bajarzy, czas opowieści najbardziej mrocznych i tajemniczych.
Może więc...
Kto wie?
Może więc...
Kto wie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz