wtorek, 24 czerwca 2025

Kupalnockowe spotkanie

W miniony weekend przypadła  nam Noc Kupały. Ja spędziłem ją na Lednicy, gdzie co roku odbywa się najstarsza kupalnockowa impreza w Polsce. Byłem już na niej kilka razy. Także jako jeden z gości, bowiem przed kilkoma laty byliśmy tam wraz z ekipą z CAS "Largo", występując z teatrem ilustracji kamishibai i prezentując autorską - stworzoną przez nas wspólnie - opowieść o poszukiwaniu kwiatu paproci. 

Noc Kupały to słowiańskie święto letniego przesilenia, wejścia z wiosny w lato, z którym wiąże się bogactwo rytuałów. To m.in. zbieranie ziół, muzyka i tańce, wicie i puszczanie wianków na wodzie, magia miłosna skakanie przez ogień... I co roku nad Lednicą to się odbywa - w sposób bardzo widowiskowy. Chyba nie ma lepszego miejsca na jego celebrowanie, niż właśnie brzegi jeziora Lednickiego. Lubię to święto i lubię spędzać je właśnie tam. Co roku mam też jakiś szczególny "magnes" - coś, co mnie tam szczególnie ciągnie. W tym roku taki  "magnesem" nie było wcale wieczorne widowisko obrzędowe, ani koncert, a... występ bajarza! Myślę, że każdy bajarz by mnie ucieszył, ale ten, którego zaproszono ucieszył mnie szczególnie i pociągnął nad Lednicę. Tym bajarzem był zaś Szymon Góralczyk - Armatowski z "Karawany Opowieści".

Z Szymonem znamy się już jakiś czas. Poznaliśmy się podczas bajarskich spotkań on-line, aż wreszcie nasze drogi się skrzyżowały także w realu. Dwukrotnie występowaliśmy razem na tych samych imprezach, najpierw w Uzarzewie k. Poznania, potem zaś w Szamotułach. Był dla mnie tak potężnym "magnesem", bowiem znam go jako bajarza, którego się fantastycznie słucha, a także jako zwykłego, fajnego i ciekawego człowieka, z którym po prostu fajnie być. Praktykujemy bardzo różne formy opowieści. Szymon jest "rasowym opowiadaczem", ja zaś zajmuję się raczej teatrem ilustracji - sztuką łatwiejszą m.in. przy moich ograniczeniach sprawności. Różnimy się w postrzeganiu świata - ot, ledwie kilka dni temu toczyliśmy dyskusję w której byliśmy jakby na "dwóch biegunach", ale jednak w zgodzie i poszanowaniu. Możemy być bardzo różni, ale... łączy nas zamiłowanie do starych tradycji i opowieści. A to jest dla nas pewnie dużo więcej, niż to, co nas różni, więc... Tam, gdzie spotyka się dwóch (czy więcej) ludzi pełnych pasji, te pasje są silną "nicią", która ich łączy i "zszywa"... fantastyczne spotkanie!


Szymon jest dla mnie jednym z tych bajarzy - opowiadaczy, których niesamowicie podziwiam. Ma uzdolnienia, których mu... bardzo zazdroszczę - ale taką czystą zazdrością, w której nie kryje się nic złego. Podziwiam przede wszystkim jego pamięć, zdolność zapamiętywania opowieści i potem do opowiadania ich "z głowy". Pamiętam, jak kiedyś mówił mi, by nie uczyć się opowieści na pamięć, ale by zapamiętywać tyle, by wiedzieć, co się chce opowiedzieć, a potem po prostu "snuć" tą opowieść, tworząc ją na żywo przed publicznością. Ja, niestety, nie mam aż tak dobrej głowy do tego - mnie jest łatwiej pisać i przedstawiać w formie teatru ilustracji. Innym talentem Szymona, który wywołuje moje zazdrosne westchnienie jest muzyka, którą umiejętnie wplata w swoje występy, używając różnych instrumentó. Gdybym ja próbował grać i śpiewać, publiczność by... uciekła!
 
Popędziłem na Lednicę, bo Szymona się rewelacyjnie słucha. I nie ma znaczenia, czy już się tą opowieść skądś zna, czy już się słyszało ją od niego, czy też jest to coś zupełnie nowego - bo magia tej sztuki polega na tym, że jest ona bardzo ulotna, że nawet ta sama opowieść nie jest nigdy opowiedziana dwa razy tak samo, bo tworzy się ją na żywo, a nie odgrywa rolę. Duże znaczenie ma tu na pewno... złapanie "flow" - wczucie się w opowieść a jednocześnie angażowanie w nią odbiorców, interakcje z publicznością. Podziwiam w tym Szymona, ale tu moja zazdrość jest zdecydowanie mniejsza, bo i mnie się to udaje - ku mojej wielkiej radosze! Ale patrzeć na Szymona - czy na innych znanych mi bajarzy - i na to, jak niesamowicie budują dialog, i słuchać ich, i współprzeżywać to, co opowiadają, to jest naprawdę ogromna przyjemność. 
 
No... nad Lednicą to było na pewno ekstremalnie trudne. Szymon bowiem opowiadał ze sceny, dla licznej publiczności, która w dodatku siedziała dość daleko. Nie było więc szansy na bliski kontakt i interakcje. Trochę inny był też i mój odbiór w porównaniu z tymi jego spotkaniami - występami, w których miałem przyjemność wcześniej uczestniczyć. Chyba jednak najlepiej się baja w bardziej kameralnym gronie i bez sceny, bez podziału: tu artysta, a tam publiczność, w bezpośrednim kontakcie. Dlatego też, jadąc na Kupalnockę nad Lednicą, spodziewałem się, że Szymon wystąpi gdzieś w jakimś "zakamarku" tej dość dużej imprezy - nie spodziewałem się, że na scenie. Na pewno dzięki temu był szerszy zasięg, więcej osób słuchało, ale... trochę brakowało mi tej "magii", która rodzi się w bliskości, nawet w pewnej intymności spotkania. Szymon jednak "odpalił" pewnie całe pokłady swego talentu, warsztatu i zaangażowania, i był to mimo wszystko wspaniały czas z żywym słowem, z pradawnymi bajaniami ożywającymi przed nami.
 

Wedle zapowiedzi organizatorów miały być to "opowieści obrzędowe", ale... no, "niezupełnie" tak było. Owszem, była i opowieść związana z Nocą Kupały, z poszukiwaniem kwiatu paproci, ale i tematyka, i pochodzenie opowieści były bardzo różnorodne. Jeśli ktoś się nastawiał na "klimaty" typowo kupalnockowe, mógł się poczuć trochę rozczarowany. Teoretycznie. Bo w praktyce chyba tak nie było. Szymon świetnie "zaczarował" ludzi słowem, i uważnie słuchali, wręcz chłonęli opowieści - tak dzieci, jak i starsi. I chyba nikt nie miał żalu, że było inaczej, niż się można było spodziewać.
 

Wybrałem się nad Lednicę nie tylko, by świętować "sobótkę", i nie tylko, by słuchać baśni i spotkać się z Szymonem. W planie była także rozmowa po występie. Miał być to dla mnie trochę powrót do mojego dawnego fachu, jaki było dziennikarstwo. Trochę "wywiad", ale tylko tak trochę, bo raczej rozmowa dwóch pasjonatów. I rozmowa bardzo nam się udała. No, prawie... Bo sprzęt, który miał ją zarejestrować, by została przekazana także innym, przez YouTube i bloga, zadziałał tylko połowicznie, zapisując jedynie obraz. Nie było więc słychać nic z wielu ciekawych słów - za to widać było moją determinację w walce z... mrówkami, bo nieopatrznie do naszego "rozhoworu" siadłem (niemal?) w mrowisko, a nawet czując pierwsze ugryzienia, za nic nie chciałem przerywać ciekawej rozmowy. Naprawdę szkoda to wielka, że ostatecznie porozmawialiśmy tylko dla siebie samych. Ale... "Będzie jeszcze okazja, to na pewno pogadamy" - pocieszał mnie później Szymon. Ano...


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Legenda średzkiej kolegiaty

Środa Wielkopolska to dzisiaj niepozorne, niewielkie miasto. Z wyjątkiem kolejki wąskotorowej nie przyciąga zbyt wielu turystów i szczerze m...