czwartek, 10 lipca 2025

Mój pierwszy raz... na scenie

Mogę powiedzieć, że praktycznie całe życie byłem mocno "wycofany" i... nieśmiały. To w sumie bardzo dziwne, jeśli uwzglądnić, że kilkanaście lat pracowałem jako... dziennikarz, ale to szczera prawda. Zawsze miałem jakieś kompleksy i często problemy, by w ogóle się odezwać - w jakimś szerszym gronie. Nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić, by stanąć przed ludźmi i mówić, wystąpić. 

Pewnego razu mój Przyjaciel, Marek, zaprosił mnie do Poznania, na "Noc 1001 Baśni" - jako opiekuna (był osobą z niepełnosprawnością i z kimś drugim czuł się pewniej), i jako widza, żebym sobie zobaczył, posłuchał, poczuł "klimat". No, czemu nie? Pojechaliśmy. Pamiętam, że Marek nie opowiadał wówczas baśni, lecz zdecydował się na występ wychodzący nieco poza ramy tego spotkania - w typie "storytelling" - i bardzo mnie zaimponował, że pomimo wszystkich swoich problemów i ograniczeń, które dość dobrze znałem, potrafił coś takiego zrobić. W ogóle całe to spotkanis bardzo mnie się to spodobało.

Wkrótce Marek zaczął mnie namawiać: "Słuchaj, spróbuj coś opowiedzieć..." Miałem wówczas już pierwsze doświadczenia z tworzeniem, a takżs z teatrem ilustracji kamishibai, ale... ja? opowiedzieć? Nie wierzyłem, że mogę być w stanie, że potrafię. Aż natrafiłem na piękną opowieść o poszukiwaniu szczęścia i sensu życia. I chwyciła mnie ona mocno. Przede wszystkim zacząłem wokół niej tworzyć, bo dostrzegłem i poczułem, że mogę ją pięknie rozwinąć po swojemu, doopowiedzieć do niej to i owo. Zaczęła też we mnie kiełkować myśl, by spróbować ją opowiedzieć. 

Jakiś czas pracowaliśmy razem z Markiem nad odwagą, bym to zrobił, i ćwiczyłem to z nim. W końcu... zgłosiłem się do opowiadania podczas kolejnej "Nocy 1001 Baśni". Było to dla mnie jakieś totalne szaleństwo, ale jednocześnie bardzo chciałem tą historię, która mnie tak mocno poruszyła, opowiedzieć innym. Ona po prostu chciała ze mnie "wyjść"!

Przygotowywałem się do tego występu parę tygodni i bardzo gruntonie. Przede wszystkim było trzeba, bym opanował tekst - ucząc się go na pamięć, uparcie i mozolnie ćwicząc. Pragnąłem to zrobić... perfekcyjnie. Do ostatniej chwili powtarzałem sobie słowo po słowie, zdanie po zdaniu, akapit po akapicie... Obmyślałem także cały występ, wraz z ciekawym wstępem, który miał mi w zamyśle ułatwić "rozgrzanie" się do opowieści, przełamanie się.

Na występ celowo wybrałem sobie ostatnią "sesję", już naprawdę nocną, licząc na to, że o takiej porze grono słuchaczy będzie już kameralne - może tak kilkanaście osóby, lub niewiele więcej - to łatwiej mi będzie zwalczyć tremę i jednak wystąpić. Ale gdzie tam! Noc się zrobiła naprawdę czarna, a tu... pełna sala! O cholera! Ze sto osób! Ale... wziąłem głęboki oddech (a wcześniej ze trzy tabletki hydroksyzyny!) i...

Tekst miałem dokładnie wyuczony, ale realizacja już wcale dokładna nie była. Właściwie było dokładnie tak, jak powinno być na bajaniu - nie wyuczona rola, ale naprawdę żywe słowo. Nie było to tak perfekcyjne, ale... Było całkiem ok, przynajmniej jak na pierwszy raz. I chyba się podobało. Miło było dostać brawa, a potem także gratulacje i parę ciepłych słów od doświadczonych bajarzy i bajarek.

----------

Z występem tym wiążą się dwie anegdoty.

Już na wstępie jedno poszło "nie po myśli". "Wyreżyserowałem" sobie wstęp w interakcji z publicznością. Szukając "końca świata" pytałem o drogę do niego i czy to daleko. No... jak daleko może być "koniec świata"? Naturalnie, że bardzo daleko! O ile byłem przygotowany na to, że wskażą mi różne kierunki, to liczyłem na to, że odległość określą mi zgodnie z przewidywaniami, a tu... Usłyszałem: 100 metrów! A tymczasem ja miałem westchnąć, zdjąć plecak do odpoczynku i zacząć opowiadać moją baśń! Nauczka. Nigdy nie zakładaj, że publiczność zagra według przewidywan̈ i twojej reżyserii! Interakcje są wspaniałe, ale... czuj duch! Trzeba być gotowym na wszystko!

Drugie zaś... Nie byłem pewien swojej pamięci. I Przyjaciel miał kartki z moim tekstem, mianowany został na suflera. Nie przewidziałem tylko, jak ciemno będzie na sali. I... Marek nie był w stanie odczytać tekstu, gdy się zaciąłem! I... typ zaczął improwizować! Koniec świata! Miałem wrażenie, że... tonę! Na szczęście publiczność była wyrozumiała. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Legenda średzkiej kolegiaty

Środa Wielkopolska to dzisiaj niepozorne, niewielkie miasto. Z wyjątkiem kolejki wąskotorowej nie przyciąga zbyt wielu turystów i szczerze m...