wtorek, 8 lipca 2025

Podania i legendy wileńskie

Miałem na teraz zupełnie inna plany czytelnicze, ale... postanowiłem jednak w nich trochę powywracać. Bowiem, chociaż zaczął mnie wciągać klimat tunturi - surowych wzgórz mroźnej Laponii - to jednak "Podania i legendy wileńskie" Władysława Zahorskiego okazały się bardzo silnym magnesem, skoro już książka ta trafiła ostatnio szczęśliwie w moje ręce.


Fajnie bowiem jest czytać o miejscu, które miało się szczęście odwiedzić. Może nie "poznać doskonale" - bowiem byłem tam bardzo krótko, o wiele zbyt krótko jak dla mnie i względem tego, na co to miasto zasługuje, ledwie dwa lub trzy dni - ale chociaż być tam, widzieć i poczuć. Było to bardzo dawno temu - chyba w roku 2008, jeśli się nie mylę. Ta książka jest dla mnie więc trochę "podróżą sentymentalną" - rozpoznawaniem miejsc, które odwiedziłem i poznawanie tych, które były poza naszymi szlakami. I przypomina się katedra, w miejscu której - według legend (i całkiem prawdopodobnie) - była świątynia boga Peruna, wzgórze Giedymina, Ostra Brama, "koronkowy" kościół św. Piotra i Pawła, cmentarz na Rossie... Sporo lat minęło, a wspomnienia wciąż żywe. Wilno litewskie, ale także w pewnym stopniu polskie, bo z wieloma śladami polskimi przecież. Zawsze jednak obstaję przeciwko tym, którzy twierdzą, że Wilno, Grodno czy Lwów to polskie miasta - dla mnie to miasta, do których żadnych praw nie mieliśmy i nie mamy, ale przez Polaków zasiedlone i z polskimi śladami - i trzeba się nawzajem uszanować a nie rościć prawa. 

Ale wracając do Wilna. Miasto mnie oczarowało i żal trochę, że byłem tam tak krótko i nie miałem jakoś okazji wrócić na dłużej i lepiej je poznać. Wówczas, gdy miałem szczęście tam być, nie byłem jeszcze "baśniowo rozbudzony" - zgodnie z tym, co się (słusznie!) mówi, że "z baśni się wyrasta a potem dorasta się do nich na powrót" - i obecnie by moja wizyta tam na pewno była inna, na pewno bym się starał pójść chociażby trochę szlakiem lokalnych baśni i legend, i tych litewskich, i tych polskich - bo oba "żywioły narodowe" się tam przecież splotły nierozłącznie. I starałbym się poznać "korzenie" tego miasta i narodu litewskiego, które też po części są w legendach litewskich zawarte, i bardziej wyraźne - nie tak zatarte, jak u nas, bowiem Litwa przecież dużo później przyjęła chrześcijaństwo i o dawnych wierzeniach i zwyczajach Litwinów mamy więcej mniej lub bardziej wiarygodnych informacji w starych księgach. Poznawanie "korzeni" jest dla mnie zawsze fascynujące - nie tylko naszych rodzimych, polskich - bo tylko tak można lepiej poznać i zrozumieć lud i ziemie przezeń zamieszkiwane.
 
Wróćmy teraz do książki, a najpierw jej autora. Pewnym zaskoczeniem było dla mnie, że nie był literatem, ani etnografem, ani dziennikarzem - czego najprędzej by się można było spodziewać - lecz... lekarzem i publicystą, ale pisującym dla czasopism fachowych - dzisiaj byśmy powiedzieli "branżowych" - lekarskich. Był też człowiekiem zakochanym w swoim mieście - pasjonatem i popularyzatorem jego dziejów i tradycji. I tego o nim się dowiedziawszy, już go naprawdę lubię, bo z pasjonatów zawsze się dobrze słucha i... czyta właśnie (co w przypadku tej książki się 100% sprawdza!) i świetnie się z nimi rozmawia, zwłaszcza "na wspólne tematy". Chętnie bym sobie więc z doktorem Zahorskim pogadał - pewnie nie jeden raz i wiele godzin - gdyby nie to, że nie dane nam było żyć w jednym czasie, on bowiem urodził się w roku 1858 a zmarł w 1927. 
 
W książce widać, że łączy nas fascynacja "korzeniami" - czasami przedchrześcijańskimi, pogaństwem (ale w zdrowych granicach!). Identyfikując się (chyba) jako Polak z naprawdę ogromnym szacunkiem podchodził do litewskości tych ziem, do tradycji ludu litewskiego, do litewskich "korzeni" wileńszczyzny. I to budzi mój ogromny szacunek do niego - zwłaszcza w zestawieniu z głosami wielu współczesnych "patriotów" polskich, którzy nazywają Wilno wyłącznie polskim i odmawiają Litwinom praw do niego, do ich "korzeni" tam tkwiących przecież tak głęboko. Można się trochę dowiedzieć o najdawniejszych dziejach Litwy, o jej społeczeństwie, wierzeniach, bóstwach, funkcjonowaniu świątyń. Może nie bardzo wiele, ale trochę - tak akuratnie, ile potrzeba w legendach, takie "muśnięcie" pomagające poczuć "klimat", wejść nieco w te pradawne czasy. Jak się pragnie wejść głębiej, można zawsze sięgnąć np. po książkę "Starożytna Litwa - ludy i bogi" Aleksandra Brucknera. Nie wykluczam zresztą, że rychło może i po nią sięgnę, chociaż etnografia i historia to już nie jest taka przyjemnie lekka lektura, jak podania i legendy.
 

Ja mam jakoś tak, że z pewnym wzruszeniem czytam o tym, "co było dawniej". Tak np. historia Polski wcale nie zaczyna się dla mnie w roku 966, wraz z chrztem Mieszka. Zawsze powtarzam, że nie byliśmy duchową i cywilizacyjną "pustynią" - i Litwa tak samo nie. I tak, jak kiedyś z zapartym tchem przeczytałem w krótkim czasie "Kunigasa" Kraszewskiego - jedną z mniej znanych, zapomnianych (a szkoda!) jego powieści - tak teraz z lubością zagłębiłem się w losy kapłanów wielkiego litewskiego boga Peruna - w tym bodaj najsłynniejszego z nich, arcykapłana Lizdejki - i wajdelotek i wajdelotów, strażników płonącego w świątyni wiecznego, świętego ognia. I o świętych gadach - zwłaszcza wężach, trzymanych i czczonych w świątyniach - chociaż o nich jest tylko krótka, poboczna wzmianka. Lubię tą mistyczność, tajemniczość tych najdawniejszych czasów, kultury i wierzeń. Zwłaszcza, jeśli jest tak świetnie i z pasją opisana, jak u Zahorskiego.

Naprawdę doceniam autora za szacunek do pogańskiej przeszłości, która - mam takie wrażenie przynajmniej - przez wielu była zamazywana. Pięknie przedstawia potem takźe katolickie dziedzictwo kulturowe - legendy i opowieści związane z miejscami, w tym licznymi kościołami, i ciekawymi postaciami. Można się z nich dowiedzieć np., że chociaż Litwę "ochrzcił" Jagiełło, to jednak pierwszy klasztor i pierwsi duchowni, zakonnicy, pojawili się w Wilnie już sporo wcześniej, za kniazia Giedymina, i o ich tragicznym losie, zginęli bowiem z rąk pogan, ukrzyżowani. Z tą książką można by przejść się po wileńskich kościołach "szlakiem legend". Ciekawe to, a przy tym - chociaż tych opowieści związanych jakoś z katolicyzmem jest najwięcej - cieszę się, że pisane bez religijnego "nadęcia" i kiczu, jak to się nieraz autorom zdarzało, a tak zupełnie zwyczajnie. Widać po prostu tych opowieści zachowało się najwięcej, a autor miał do religii zdrowe podejście, może nawet trochę dystansu. W każdym razie ten katolicyzm, na pewno ważny w życiu kulturowym i społecznym dawnego Wilna, nie jest czytelnikowi narzucany, i to się chwali.
 
 
Gdy wspominam swoją wizytę w Wilnie, to przypomina mi się pewna książka o "perłach" architektoniczno - kulturowych miasta, zabytkach wileńskich . Gdy się do niej zajrzało, to okazało się, że dla autorki to wyłącznie... kościoły i klasztory, i Ostra Brama - tak, jakby nic innego nie istniało, nie liczyło się! Jak to dobrze, że doktor Zahorski do dziedzictwa tego miasta miał zupełnie odmienne podejście, bo tak dewocyjnego bym chyba nie zniósł! Potrafił dostrzec - obok katolicyzmu - nie tylko prastare pogańskie dziedzictwo, ale także obecność Żydów, i pojawiają się tam dwie legendy żydowskie, w tym jedna zaczerpnięta z pism mistrza Kraszewskiego o (rzekomym?) nawróceniu dwóch polskich młodych szlachciców na judaizm. Ciekawa historia, chociaż Żydem raczej trzeba było się urodzić, a zarazem tragiczna, bo jej główny bohater za zmianę religii został skazany na stos. Jest też kilka opowieści "miejskich", czy o duchach.
 
"Legendy i podania..." to tytuł dość umowny moim zdaniem. Nie ma tu bowiem takiego silnie "baśniowego klimatu", jakiego by się można było po takim tytule spodziewać. Legenda splata się tu z historią. W niektórych opowieściach, jak np. o budowie murów miejskich i obronie Wilna przed najazdami, legendy zupełnie się nie wyczuwa, raczej samą historię. Lub w tej o tragicznym losie głównego budowniczego kościoła św. Anny, który zginął tragicznie zamordowany przez zawistnego teścia, zazdrosnego o jego kunszt "mularski" - trudno powiedzieć, czy zupełnie prawdziwa. Niektóre zdarzenia prawdziwe, obrosłe jakąś legendą lub mniej czy bardziej nasycone jakąś tajemnicą. Wszystko to się składa na niezwykłą opowieść o tym mieście - tyleż litewskim, co i polskim. Wszystko opowiedziane z prawdziwą pasją i w sposób bardzo zrównoważony. W miarę możliwości też w porządku chronologicznym, a najpóźniejsze podanie - o spotkaniu pewnego włościanina z duchem człowieka zamordowanego przez bolszewików, do którego dojść miało rzekomo w roku... 1923, więc ledwie dwa lata przed pierwszą publikacją książki.
 

W tamtych czasach była to praca nowatorska, plon... 30-letniej pracy (!) - jak pisze sam autor  we wstępie (niestety, pominiętym w wydaniu powojennym) - z dawnymi kronikami i księgami, czy nowszymi (na tamte czasy) książkami. Przeważnie przy tym materiał źródłowy był bardzo oszczędny - krótkie, suche wzmianki, które autor próbował wzbogacić literacko i naszkicować tło historyczne.
 
Żałuję, że ta książka trafiła w moje ręce dopiero teraz - nie wówczas, gdy do Wilna jechałem. Lub inaczej... Teraz bym miał ochotę pojechać do Wilna ponownie i odbyć po nim spacer, raz jeszcze ją czytając. A może też inne z podaniami i gawędami Wileńskimi, być może gdzieś dostępne. Pięknie byłoby odbyć taką podróż turystyczno - bajarską. Właściwie trochę ją właśnie odbyłem - dzięki tej pięknej książce, własnym wspomnieniom i cudnym litografiom barwnym Ignacego Pinkasa, jakimi wzbogacono wydanie z 1991 roku (oryginał z 1925 roku zawierał drzeworytnicze ilustracje do podań autorstwa Stanisława Matusiaka).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Legenda średzkiej kolegiaty

Środa Wielkopolska to dzisiaj niepozorne, niewielkie miasto. Z wyjątkiem kolejki wąskotorowej nie przyciąga zbyt wielu turystów i szczerze m...