"Lubię wracać tam, gdzie byłem już..." - śpiewał Zbigniew Wodecki. Ja też lubię wracać tam, gdzie byłem już - chętnie sięgam po legendy i baśnie związane z krajami i miejscami, gdzie kiedyś już byłem, i dzięki nim znów tam wędruję, chociaż w odmienny sposób. I tak... dwa razy w swoim życiu byłem w Elblągu - w 1997 i 2016 roku - a teraz wróciłem tam dzięki zakupionej książce "Legendy elbląskie", wydanej w 2015 roku przez Urząd Miejski w Elblągu.
Sięgnąłem po nią tym chętniej, że wcześniej znałem tylko jedną legendę elbląską - o piekarczyku, który ocalił miasto przed najazdem krzyżackim za pomocą... łopaty. Widziałem nawet jego pomnik koło dawnej wieży bramnej. Chociaż tak szczerze mówiąc wątpię, by drewnianą łopatą - taką do wkładania i wyciągania chleba z pieca - rzeczywiście, jak o tym mówi legenda, dało się przeciąć liny podtrzymujące uniesioną kratę bramy. Dodajmy: ciężką, dębową kratę! Do tego trzeba raczej miecza lub topora, a i to chyba nie takie łatwe zadanie.
No, ale legenda jest piękna i zacna. I jasne jest, że się musiała znaleźć w tym zbiorku, tylko... dlaczego na samym jego końcu? Zaczyna się zaś ciekawą legendą o elbląskim czarnoksiężniku Kilianie, złośliwym i chciwym w równym stopniu. Właściwie to bardziej baśń, niż legenda - w której złość i chciwość są należycie "nagrodzone". Baśń nie musi mieć koniecznie zawartej w sobie silnej nauki, morału - ale fajnie jest, jeśli go ma. Bardzo sobie cenię opowieści, z których można wynieść coś więcej, niż tylko chwilę przyjemności, które mają walory edukacyjne i wychowawcze. Tak więc ta opowieść o czarnoksiężniku Kilianie trafiła prosto w mój gust i serce.
Tak, jak w wielu baśniach diabeł, który się tu pojawia niekoniecznie jest złą istotą, a raczej katem, narzędziem "w rękach sprawiedliwości". Ciekawa pod względem etnograficznym jest postać, pod jaką się "pan zły" pojawia Kilianowi - jako ogromny niedźwiedź. Nie jest to w baśniach i podaniach regionalnych zbyt częste, chociaż wierzono np. że diabeł Boruta przybierał postać wilka - i tak zresztą moja koleżanka z Grupy Bajarzy "WędrujeMY" przedstawiła go na części rysunków stworzonych do jednego ze spektakli naszego teatru ilustracji.
Jedynie te dwie legendy opisane są jako "przekaz ludowy". Przyznam, że jest to dla mnie przyczyną do niepewności, czy pozostałe teksty są naprawdę legendami, albo w jakim stopniu - czy są odpowiednio mocno zakorzenione w tradycji, by naprawdę być legendami, czy nie są zupełnie współczesne. Bowiem legenda to dla mnie właśnie o przekaz ludowy.Tym niemniej są to opowieści bardzo ciekawe, więc i tak jestem rad z ich przeczytania. To m.in. zadziwiający i wzbudzający uznanie i szacunek fortel elbląskich kobiet broniących miasta przed krzyżakami, czy też proces, wyrok skazujący i - także zadziwiające i uznane za cudowne - ocalenie kobiety oskarżonej o czary. Tylko właśnie - czy są to legendy, czy też po prostu opowieści oparte na faktach historycznych na nie stylizowane? Tak czy siak- to jednak jest także sztuka bajarska, a nazewnictwo jest tylko pewnym szczegółem, w sumie nie tak istotnym.
Nieraz już dawałem świadectwo temu, jak bardzo mnie "kręcą" opowieści z czasów pogańskich, czy takie, gdzie są wątki zarówno pogańskie, jak i chrześcijańskie, z czasów przemian religijnych i społecznych, chrystianizacji - takie zderzenie dwóch światów. Jest i w tej książeczce taka opowieść - o chrześcijaninie Conradzie i pogance Hommeli, Prusaczce, w której się zakochał, a której bliscy byli skrajnie przeciwko temu związkowi, a także o złej wiedźmie Marzanie Piękna, romantyczna historia, lecz bez "happy endu", bez "żyli długo i szczęśliwie". Historia ta ma tłumaczyć pochodzenie nazw leśnego parku Bażantarnia oraz rzeczki Hommeli, obecnie zwanej Kumielką. Jest też równie romantyczna - i tym razem już nie tragiczna, na szczęście - opowieść o Christinie i Balthasarze, oparta na tajemniczym znalezisku w kościele pw. św. Mikołaja (obecnie katedralnym), gdzie w 1922 roku odkryto zawiniątko z kurzymi łapkami o...pięciu pazurkach, położone na głowie jednej z figur ołtarza głównego. Ciekawa opowieść, ale... tu już najbardziej powątpiewam w jej "legendarność". ;)
Czy to legendy, czy jednak nie wszystkie te opowieści to prawdziwe legendy? Bardzo trudno mi to ocenić, bo nie znam ewentualnych źródeł. Waham się pomiędzy "może" a "nie sądzę". ;) Niekiedy bowiem oryginalnych, prawdziwych legend bywa niewiele, a dane miasto czy region mają ambicję, by opowiedzieć o sobie więcej, i tworzą takie "nowe legendy". Muszę chyba spytać kolegę, który jest rodowitym Elblążaninem, i w dodatku miejskim radnym od lat, więc coś o "kulisach" tej książeczki może wiedzieć. W każdym razie książeczka jest bardzo ciekawa. Na ile to sa legendy, czy też nie, ale świetnie pokazuje miasto, jego tradycje i historię Napisana jest - przez kilku autorów - z pasją i miłością do ich miasta, i o jest chyba w tym wszystkim najważniejsze. Ogromnie cenię sobie taki lokalny patriotyzm, miłość do "małej ojczyzny", bo i sam to noszę w sercu, i przetwarzam na opowieści. Z pasją też zbieram takie regionalne dzieła czy dziełka, chłonę je bez opamiętania.
Książka pisana... dla dzieci? No właśnie - i tak, i nie. Treść dla dzieci w znacznej części przynajmniej przystępna. Ale udało się ją twórcom "skalibrować" tak, by mogła trafić także do starszych, i być przez nich czytana z ciekawością i przyjemnością - nawet jeśli nie zajmują się baśniami z pasją, jak ja i moi "koledzy po fachu". O tym, że dzieci są istotnym "targetem" może świadczyć bogata oprawa graficzna. To dziesiątki barwnych obrazków, namalowanych z talentem, ale sprawiające wrażenie nieco amatorskich, nierównych jak chodzi o styl i poziom, "udanych" w nierównym stopniu - ale być może jednak właśnie tak miało być. Ich autorem jest kilkakrotnie nagradzany twórca komiksów, Jakub Babczyński.
Powstała przede wszystkim, by promować miasto - i spełnia tak świetnie swą rolę, że po przeczytaniu mam ochotę... znów tam pojechać - nawet jeśli miasto nie ma wielu zabytków bo zostało strasznie zniszczone podczas II wojny światowej i naprawdę dopiero nie tak dawno dźwignęło się z ruin (pamiętam jeszcze z pierwszej wizyty wiele pustych miejsc) Pociąga mnie właśnie ta miłość i pasja, to "serducho" włożone przez twórców w powstanie tej książki. I o to przecież właśnie chodzi - i w promowaniu się, i w bajaniu!
Kończąc, muszę się jeszcze koniecznie podzielić jedną z ilustracji, gdzie autor (-ka?) wykazał się wybitnym poczuciem humoru! Ha, ha, ha! Humor u mnie także jest "w cenie".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz