czwartek, 29 maja 2025

Na dworze Króla Artura

Czytam aktualnie "Legendy o Królu Arturze" w interpretacji znakomitej norweskiej pisarki, Sigrid Undset. Właściwie chyba można te opowieści nazwać "legendą nad legendami", bowiem chyba nikt inny, jak Król Artur i jego Rycerze Okrągłego Stołu, nie obrósł tak niesamowitymi opowieściami. I chyba żadne inne legendy, jak właśnie te "arturiańskie", tak nie fascynowały i nie miały tak wielkiego wpływu na społeczeństwo dawnej Europy. Król Artur odzwierciedlał bowiem piękne ideały rycerskości i odwagi. Śladem fascynacji jego osobą i legendami, jakimi obrósł, są choćby "Dwory Artusa", jak choćby w Gdańsku czy Toruniu...
 
Muszę przyznać, że mam w sobie "węża zazdrości", że Anglicy mogą się poszczycić taką "sagą" legendową o swoim pierwszym królu, a my... No, chociaż mamy przecież wspaniałe podania sprzed wielu, wielu wieków, to jednak... nie! Przykro mi bardzo. Są legendy o ślepych narodzinach Mieszka, czy o tym, jak "kruszył bałwany"... O Chrobrym? Tak na szybko kojarzę tylko dwie - o tym, jak Bolko kumem (ojcem chrzestnym) u prostego chłopa został... A i to nie związana z Gnieznem, a gdzieś z rubieżami królestwa. I jeszcze o "Dębie Chrobrego" w Szprotawie, pod którym Bolko miał oczekiwać i witać Ottona III. Jedną z dzielnic Szprotawy jest Iława - a z kronik wiemy, że właśnie w Iławie (zapis "Ilva") rzeczywiście Chrobry witał cesarza, ale dąb jest... sporo młodszy. Ok, nieważne to teraz - chociaż ma dla mnie znaczenie, gdy piszę o naszym wielkim władcy. No, do legend można zaliczyć także wyszczerbienie miecza przez Bolka o "Złotą Bramę" w Kijowie. Ale naprawdę jest tego aż... szokująco mało. Wypada mi tylko z zazdrością i szacunkiem pokłonić się Królowi Arturowi i kulturze brytyjskiej. 

Czy w tych legendach jest "ziarnko prawdy"? Nie ma jednoznacznych dowodów na to, by Król Artur był postacią historyczną, ale... Coraz częściej spotykam się ze zdaniem: być może. Podobnie zresztą coraz częściej przyjmuje się, że nasi na wpół legendarni władcy, ojciec i dziadek Mieszka, a raczej ich imiona - bo jednak niewiele o nich się zachowało także - są wiarygodne, i przynajmniej te dwa pokolenia wstecz traktuje się już jako raczej historyczne. 
 
Kilkukrotnie oglądałem w ostatnich czasach na jednym z kanałów tv program dokumentalny poświęcony temu legendarnemu władcy i dociekaniom czy mamy do czynienia z wytworem fantazji, czy też z resztkami prawdziwej historii. Twórcy podjęli próbę znalezienia i przedstawienia jeśli nie dowodów, to przynajmniej przesłanek i argumentów przemawiających za tym, że był on jednak "człowiekiem z krwi i kości". I śledząc ich wywody łatwo było "dać się unieść" tej "fali" pasji i entuzjazmu, uwierzyć w możliwość, że legendy te jednak mówią prawdę. Co prawda sam program - a raczej seria programów - jest kontrowersyjny, i chociaż występują w nim naukowcy, to jednak nie jest uznawany nawet za popularno - naukowy, ale... W każdym razie wierzę, że mógł być ktoś taki naprawdę. 
 
Czy przekonują mnie użyte argumenty? Częściowo. Na pewno są ciekawe i warte przemyślenia, ogromnie pobudzają intelektualnie. Ale w znacznej mierze wpływ na to ma i to, że zwyczajnie... lubię wierzyć w stare legendy. Bo lubię tą "szczyptę magii", którą wnoszą w moje życie. Dlatego np. wierzę w Lecha, Czecha i Rusa, a także w Popiela i Piasta. Wierzę, bo chcę wierzyć - jest to świadomy wybór mego serca. Mogę więc też śmiało wierzyć w Króla Artura. Bo... któż mi zabroni? Czy jestem tak "dziecinny", że wierzę w te stare bajędy? Być może wielu mnie tak postrzega. Niech i tak będzie, jeśli już koniecznie potrzebują tak "dojrzale" i "po dorosłemu" patrzeć na świat i ludzi. Ja mam zaś duszę romantyka - i stąd ta miłość do bajęd, do "świata magii", do... Jeśli to "dziecinne", to mi i tak z tym dobrze, i nie chcę dorosnąć. W jednym na pewno jesteśmy "jednego ducha" z twórcami tego programu - w ciekawości świata i chęci poznania i zrozumienia, znalezienia rozwiązań dla "odwiecznych zagadek".
 
Muszę przyznać, że mając prawie 50 lat i od długiego już czasu zajmując się "na poważnie" ;) legendami i baśniami, po raz pierwszy "zanurzam się" naprawdę w "legendy arturiańskie" - wcześniej znane mi "o tyle - o ile". Oczywiście wiedziałem jeszcze od młodości i o Królu Arturze, i o królowej Ginewrze, i o Lancelocie z Jeziora, i o Galahadzie, o zamku Camelot, o mieczu Ekskaliburze i o poszukiwaniach Świętego Graala...  Ale bardziej z filmów, niż literatury. Chyba najbardziej mi z tej młodości tkwi w pamięci wysuwająca się z wody ręka Pani Jeziora z mieczem Excalibur. Chyba każdy chłopiec marzy niekiedy o byciu rycerzem - podobnie jak dziewczynki chciałyby być księżniczkami. Więc naprawdę lubiłem opowieści o rycerzach, doprawione "szczyptą magii". Teraz, gdy "dorosłem na nowo do baśni", z przyjemnością wróciłem też do Króla Artura i Rycerzy Okrągłego Stołu i... 
 
....trochę po "chłopięcemu" przeżywam te przygody i "etos rycerski". Podziwiam także kunszt literacki autorki. Podziwiam, że będąc Norweżką potrafiła zachować "brytyjskiego ducha" tych opowieści, dodając z pewnością wiele własnych, autorskich elementów, lecz nie skazić ich przy tym nordyckością - tak mnie się wydaje przynajmniej. Przy tym jednak niezrozumiałe jest dla mnie, dlaczego zamek Camelot nazywany jest u niej Karlion. Trudno mi się z tym oswoić, bowiem w samej nazwie Camelot jest jakby zawarta potężna magia; sama nazwa zamku jest ważnym symbolem arturiańskich legend, jakby ich "pomnikiem". Trudno mi się także przyzwyczaić, że królowa Ginewra to Guniver - chociaż to tylko językowa odmiana imienia... No, może takie jednak drobne nordyckie wpływy są w tej powieści. To jest do wybaczenia - z Camelotem jest gorzej. ;) Autorka myli też - trochę boleśnie - Ekskalibura, słynny miecz Króla Artura, z "mieczem z kamienia", który Artur wyciągnął na świadectwo / proroctwo, że ma być królem Anglii.

Żałuję jedynie, że nie znam angielskiego oryginału tych legend, tej / wersji najbardziej pierwotnej. Trudno mi ocenić ile z tego, co pierwotne, jest w tej książce, czy też czym ponad to się moźe inspirowała autorka. Ale czyta mi się świetnie - powieść ma odpowiedni "klimat" i styl, by było w niej "czuć średniowieczem". I o to przecież chodzi! Świetnie przenosi czytelnika w "arturiańskie czasy". Dzięki niej czuję się jakby przy boku legendarnych bohaterów... Jednym z nich? Może nie aż tak, ale jednak bardzo, bardzo blisko... Na tyle blisko, by przeżywać ich przygody niemal tak, jakbym sam w nich uczestniczył. Gdy otwieram książkę... staję na dworze Króla Artura lub dosiadam konia wraz z Lancelotem, Galahadem i innymi, i jadę w świat w mistycznych poszukiwaniach. Czuję się trochę jak... mały chłopiec zafascynowany rycerstwem. Aż... powywijałoby się mieczem, choćby drewnianym lub plastikowym.

Autorka świetnie oddaje też duchową warstwę tych legend, duchową drogę, duchowe poszukiwania. Filmowe opowieści skupiają się zwykle na rycerskości czy magii, ale przecież legendy arturiańskie są legendami głęboko chrześcijańskimi, w których wiara i mistycyzm religijny odgrywają rolę fundamentalną. I tak jest także w tej książce - chwała Bogu! Jest to dla mnie podróż bardzo mistyczna - w świat ducha, wiary, idei... W tej lekturze nieraz trzeba się zatrzymać i... przemyśleć. I może w tym właśnie jest prawdziwa magia tych opowieści, że nie są tylko lekturą na chwilkę, lecz wykonują swą pracę w sercu wrażliwego czytelnika. Fascynowały, inspirowały i wprawiały w zadumę ludzi przez wieki - i to się dzieje po dziś dzień. Właśnie dzięki duchowi i myśli stałg się "legendą nad legendami" - jednym z największych skarbów kulturowych świata.

A gdy mi się skończy ta książka, nie musi się skończyć podążanie za Królem Arturem i jego rycerskimi druhami. Ostatnio bowiem poszczęściło mi się i trafiła do mnie i taka oto książka:


To prawda, że wydana w serii, będącej dla wielu kontrowersyjną i... każdemu wolno mieć wątpliwości. Czy jest w niej jakaś nauka, dowody, prawda? Nie wiem. Ale mam ochotę pójść tą drogą - szukać ciekawostek, argumentów, zadawać sobie pytania i szukać odpowiedzi. Może... szukać podstaw do swej wiary, źe "ziarenko prawdy" może być w legendach - i to całkiem spore. Może... pielęgnować swoją wiarę, że Król Artur istniał rzeczywiście, a przynajmniej mógł istnieć.  Nie, nie boję się podejmować ryzyka, gdy w grę wchodzi ciekawość świata i zamiłowanie do niesamowitych opowieści.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Legenda średzkiej kolegiaty

Środa Wielkopolska to dzisiaj niepozorne, niewielkie miasto. Z wyjątkiem kolejki wąskotorowej nie przyciąga zbyt wielu turystów i szczerze m...