sobota, 12 kwietnia 2025

O sabatach czarownic

Fascynują mnie nie tylko postacie czarownic (i czarowników), ale także ich sabaty. Jak już wcześniej napisałem, myślę, że faktycznie ludzie ci - którzy przecież rzeczywiście żyli i wierzono w ich moce - mogli tworzyć swoisty "zakon" z własnymi regułami i tajemnymi obrzędami, mogli odbywać także własne zgromadzenia czy święta. Te opiewane w bajaniach "sabaty czarownic"...

 *****

Najsłynniejszym takim miejscem jest Łysa Góra w Górach Świętokrzyskich (Łysogór). Wzniesiono na jej szczycie kościół i klasztor, sanktuarium - miejsce katolickiego kultu religijnego, z rzekomą relikwią "świętego krzyża". Całą górę też w końcu nazwano Świętym Krzyżem. Jednak ta góra była już wcześniej świętą, i na jej szczycie istniało znaczące miejsce kultu i obrzędów, już znacznie wcześniej - w czasach pogańskich. Jego pozostałością jest wał ziemny otaczający szczyt - nieukończony, zapewne z powodu przejścia kraju na chrześcijaństwo. Jest tu duże podobieństwo np. ze szczytem Ślęży, która bez wątpienia była dla naszych przodków świętą górą i miejscem silnego kultu pogańskiego. Pośrednio dowodzi tego także fakt nadania nazwy Święty Krzyż - silnym kultem katolickim chciano zatrzeć dawny kult pogański i wspomnienie o nim. 

Nie wiadomo kiedy dokładnie to się stało, kiedy wzniesiono kościół i klasztor, kiedy pojawili się tam benedyktyni - według legendy dzieje klasztoru sięgają 1006 roku i stało się to z woli Bolesława Chrobrego. Nazwa opactwa i należącej doń góry Święty Krzyż pojawia się jednak dopiero w wieku XIV. Trzeba przy tym zauważyć, że chrystianizacja Polski to nie był rok 966, kiedy dokonał się tzw. "Chrzest Polski", ale był to proces bardzo powolny i żmudny. Wybitny mediewista, Jerzy Dowiat, w jednej ze swych książek pisze, że zajął on co najmniej 200 lat! Lata 1031 - 1039 to okres tzw. "reakcji pogańskiej" - tak silnej, że, jak się sądzi, o mało co nie wyparto chrześcijaństwa. Spotykam się także z domniemaniami, że Chrobry - z jednej strony fanatyczny katolik, np. wybijający zęby poddanym za nieprzestrzeganie postów religijnych - mógł się skłaniać w jakimś momencie do odrzucenia wiary przyjętej przez jego ojca i powrotu do pogaństwa. Nie wiem, na czym to oparte - ot, ciekawostka do "pogdybania sobie". W każdym razie jeszcze w XIII i XIV wieku pogaństwo było w naszym kraju praktykowane, chociaż niewątpliwie musiało "zejść do podziemia". I wciąż musiało być rugowane. 

Łysa Góra miała z pewnością wielkie znaczenie dla naszych przodków, była wielkim i ważnym sanktuarium. Być może była miejscem zgromadzeń osób, które dziś byśmy nazwali czarownicami i czarownikami, ich obrzędów i świąt. Ale jej "markę" jako miejsca baśniowych sabatów stworzyli niewątpliwie już... duchowni katoliccy, dla których wcześniejsze wierzenia były kultem diabła, a słowiańskie święta i obrzędy były obrzydliwymi praktykami. Możliwe, że właśnie oni zaczęli mówić o "sabatach czarownic", by te dawne wierzenia i praktyki religijne obrzydzić ludowi, paradoksalnie... wykreowując ją na "bajeczną skalę". Prof. Bohdan Baranowski zauważa zresztą, że w ogóle "czarownica jako taka", w takiej formie jaką ją znamy z naszego dziedzictwa kulturowego, z naszych bajań, jest... wytworem duchownych katolickich. Możliwe... Ogromnie w każdym razie szanuję tego wybitnego polskiego historyka i jego bogaty dorobek naukowy, cenię sobie m.in. jego książki z pogranicza historii i etnografii.

*****

W starych bajaniach każda "szanująca się" czarownica, latała na Łysą Górę, by brać udział w sabatach. Jedne na miotłach, inne na łopatach, jeszcze inne (jak rusińska Baba Jaga)... wiadrami. Ta Łysa Góra pojawia się w setkach opowieści, ale... wcale nie musi być tą konkretną Łysą Górą opisaną powyżej! Nie znaczy to, że więcej szczytów tak nazywano, ale nazwa ta stała się raczej symboliczna i "Łysą Górą" nazywano po prostu miejsca odbywania sabatów. Gdy więc czytamy o czarownicy dosiadającej smarującej się magiczną miksturą, dosiadającej miotły i.... wziuuuu! ...przez komin ulatującej ku Łysej Górze, nie musiało to wcale oznaczać dalekiej podróży, bo ta "Łysa Góra" mogła być w najbliższej okolicy! 


W dokumentach średniowiecznych związanych z procesami o czary, w zeznaniach oskarżonych, można znaleźć relacje w rodzaju: "Nasza Łysa Góra jest w......." Najdziwniejszym miejscem sabatu czarownic, o jakim czytałem w opisach procesów, jest... szczyt pnia polnej wierzby! Sami diabli chyba tylko wiedzą, jak tam mógł się w ogóle taki sabat pomieścić i odbywać! Choć wiadomo ile "warte" były te zeznania i przyznawanie się do "winy", dokonywane pod ogromną presją strachu i tortur. 

Na pewno w każdym razie i u nas - w sensie: w okolicy mojego miasta, Gniezna - musiała się jakaś "Łysa Góra" znajdować, bo i u nas były wszak procesy o czary i stracenia. O procesach czarownic w Gnieźnie pisze wiele i bardzo ciekawie w swojej znakomitej książce pt. "Czarownicom żyć nie dopuścisz - Procesy o czary w Polsce w XVII - XVIII wieku" prof. Jacek Wijaczka. Być może też takich miejsc diabelsko - wiedźmowych zgromadzeń było i kilka.

Mam nawet własną teorię, gdzie być może - według wierzeń ludowych - mogło być takie miejsce. Jakimś śladem po wierzeniu, że takie miejsce istniało, jest zachowane szczątkowo podanie ludowe z okolic Gniezna. Nie odwołuje się ono wprost do sabatu czarownic, ale mówi o "drzewie czarownic", które wzbudzało lęk wśród miejscowej ludności. Niestety, odnotowana jest tylko nazwa wioski, bez wiadomości o konkretnym w niej miejscu, gdzie to dziwne drzewo miało jakoby rosnąć. I to tylko w jednym źródle z końca XIX wieku, i to w niewielu tylko zdaniach. Można się tylko domyślać, że wierzenia z nim związane mogły być znacznie bogatsze w szczegóły i że być może takie szczególne miejsce i szczególne drzewo było lokalną "Łysą Górą".

Żal, że nie zachowało się nic więcej - z drugiej jednak strony daje to przecież ogromne pole do popisu dla wyobraźni bajarza, silnie ją pobudza i można "pokopać" w pokładach własnej fantazji, nie przejmując się zbytnio faktami, których... nie ma. I nie napiszę o tym nic więcej, póki nie zrodzi się z tego baśń.

*****

Muszę przyznać, że mam spory problem z tymi sabatami czarownic, bo... Bywają one barwnie opisywane w różnych bajaniach, ale... nadzwyczaj skąpo w źródłach historycznych, które są dla mnie, jako bajarza, tak samo ważne, jak opowieści ludowe. Pojawiają się tylko ogólne wzmianki w relacjach z procesów, podczas których sędziów interesowało głównie to, że oskarżona czy oskarżony w tym uczestniczyli i kto ze znanych im także na tych sabatach bywał, by i jego ewentualnie oskarżyć - tak wyglądało mroczne "polowanie na czarownice". Ale... jak mógł przebiegać taki sabat, co o nich mówiono? Z tym dylematem postanowiłem się zwrócić mejlowo do... prof. Wijaczki. Bo - jak się mówi - "jak spaść, to z wysokiego konia". I... Pan Profesor ODPOWIEDZIAŁ!

 
Niestety, "trzon" tej odpowiedzi był, że... niewiele wiadomo. W sumie tego się spodziewałem i... obawiałem, chociaż miałem mimo to spore nadzieje, że może jednak. Lecz mimo to otrzymałem sporo cennych informacji i wskazówek. Najważniejszą było chyba to, że... nie ma mowy o jakichś orgiach seksualnych podczas tych mitingów, żadnego "rozwierania nóg" przez kobiety przed samym diabłem - że tego rodzaju opisy to tylko... chore fantazje erotyczne kleru, czy też fanatycznych pastorów, którzy na siłę próbowali "zbereźności" w tym znaleźć i ukazać. W rzeczywistości zaś sabaty z wierzeń ludowych obfitowały w to, czego na co dzień temu ludowi brakowało - jedzono do syta smakowite potrawy, w tym mięso, które na stołach prostego ludu niezwykle rzadko bywało, lało się strumieniami dobre wino i piwo... Była muzyka - o czym wspominają także ofiary procesów o czary, wymieniając nawet kto przygrywał - i tańce, ale nic szczególnie lubieżnego czy zdrożnego. Niekiedy tylko pojawiał się wątek zaślubin czarownic z diabłem lub czarowników z diablicami - udzielanych przez inne czarownice, lub... księży (najpewniej tzw. "zdrożnych", którzy sami mają wiele na sumieniu).
 
Faktycznie też w bajaniach ludowych o czarownicach i ich sabatach próżno szukać "sprośności". W każdym razie ja się z tym nie spotkałem. Nie są też one aż tak mroczne, jakby się można było spodziewać po... diabelskiej przecie imprezie. W sumie nie trafiłem nigdy na nic, czego by nie można opowiedzieć dzieciom. Tylko z indagacji podsądnych przez przesłuchujących w procesach o czary. Umęczeni obwinieni w pewnym momencie mówili już wszystko, co chciano od nich usłyszeć - może w nadziei, że przyniesie to kres ich mękom?
 
 
Cóż mi pozostaje? Wciąż chcę zgłębiać temat czarownic i procesów o czary, wciąż szukać ciekawej literatury, poznawać opowieści i fakty - bo bajarz powinien wiedzieć jak najwięcej! A w kwestii sabatów... pozostaje snuć domysły i fantazje. 😉

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Legenda średzkiej kolegiaty

Środa Wielkopolska to dzisiaj niepozorne, niewielkie miasto. Z wyjątkiem kolejki wąskotorowej nie przyciąga zbyt wielu turystów i szczerze m...