Fascynują mnie nie tylko postacie czarownic (i czarowników), ale także ich sabaty. Jak już wcześniej napisałem, myślę, że faktycznie ludzie ci - którzy przecież rzeczywiście żyli i wierzono w ich moce - mogli tworzyć swoisty "zakon" z własnymi regułami i tajemnymi obrzędami, mogli odbywać także własne zgromadzenia czy święta. Te opiewane w bajaniach "sabaty czarownic"...
*****
Najsłynniejszym takim miejscem jest Łysa Góra w Górach Świętokrzyskich (Łysogór). Wzniesiono na jej szczycie kościół i klasztor, sanktuarium - miejsce katolickiego kultu religijnego, z rzekomą relikwią "świętego krzyża". Całą górę też w końcu nazwano Świętym Krzyżem. Jednak ta góra była już wcześniej świętą, i na jej szczycie istniało znaczące miejsce kultu i obrzędów, już znacznie wcześniej - w czasach pogańskich. Jego pozostałością jest wał ziemny otaczający szczyt - nieukończony, zapewne z powodu przejścia kraju na chrześcijaństwo. Jest tu duże podobieństwo np. ze szczytem Ślęży, która bez wątpienia była dla naszych przodków świętą górą i miejscem silnego kultu pogańskiego. Pośrednio dowodzi tego także fakt nadania nazwy Święty Krzyż - silnym kultem katolickim chciano zatrzeć dawny kult pogański i wspomnienie o nim.
Nie wiadomo kiedy dokładnie to się stało, kiedy wzniesiono kościół i klasztor, kiedy pojawili się tam benedyktyni - według legendy dzieje klasztoru sięgają 1006 roku i stało się to z woli Bolesława Chrobrego. Nazwa opactwa i należącej doń góry Święty Krzyż pojawia się jednak dopiero w wieku XIV. Trzeba przy tym zauważyć, że chrystianizacja Polski to nie był rok 966, kiedy dokonał się tzw. "Chrzest Polski", ale był to proces bardzo powolny i żmudny. Wybitny mediewista, Jerzy Dowiat, w jednej ze swych książek pisze, że zajął on co najmniej 200 lat! Lata 1031 - 1039 to okres tzw. "reakcji pogańskiej" - tak silnej, że, jak się sądzi, o mało co nie wyparto chrześcijaństwa. Spotykam się także z domniemaniami, że Chrobry - z jednej strony fanatyczny katolik, np. wybijający zęby poddanym za nieprzestrzeganie postów religijnych - mógł się skłaniać w jakimś momencie do odrzucenia wiary przyjętej przez jego ojca i powrotu do pogaństwa. Nie wiem, na czym to oparte - ot, ciekawostka do "pogdybania sobie". W każdym razie jeszcze w XIII i XIV wieku pogaństwo było w naszym kraju praktykowane, chociaż niewątpliwie musiało "zejść do podziemia". I wciąż musiało być rugowane.
Łysa Góra miała z pewnością wielkie znaczenie dla naszych przodków, była wielkim i ważnym sanktuarium. Być może była miejscem zgromadzeń osób, które dziś byśmy nazwali czarownicami i czarownikami, ich obrzędów i świąt. Ale jej "markę" jako miejsca baśniowych sabatów stworzyli niewątpliwie już... duchowni katoliccy, dla których wcześniejsze wierzenia były kultem diabła, a słowiańskie święta i obrzędy były obrzydliwymi praktykami. Możliwe, że właśnie oni zaczęli mówić o "sabatach czarownic", by te dawne wierzenia i praktyki religijne obrzydzić ludowi, paradoksalnie... wykreowując ją na "bajeczną skalę". Prof. Bohdan Baranowski zauważa zresztą, że w ogóle "czarownica jako taka", w takiej formie jaką ją znamy z naszego dziedzictwa kulturowego, z naszych bajań, jest... wytworem duchownych katolickich. Możliwe... Ogromnie w każdym razie szanuję tego wybitnego polskiego historyka i jego bogaty dorobek naukowy, cenię sobie m.in. jego książki z pogranicza historii i etnografii.
*****
W starych bajaniach każda "szanująca się" czarownica, latała na Łysą Górę, by brać udział w sabatach. Jedne na miotłach, inne na łopatach, jeszcze inne (jak rusińska Baba Jaga)... wiadrami. Ta Łysa Góra pojawia się w setkach opowieści, ale... wcale nie musi być tą konkretną Łysą Górą opisaną powyżej! Nie znaczy to, że więcej szczytów tak nazywano, ale nazwa ta stała się raczej symboliczna i "Łysą Górą" nazywano po prostu miejsca odbywania sabatów. Gdy więc czytamy o czarownicy dosiadającej smarującej się magiczną miksturą, dosiadającej miotły i.... wziuuuu! ...przez komin ulatującej ku Łysej Górze, nie musiało to wcale oznaczać dalekiej podróży, bo ta "Łysa Góra" mogła być w najbliższej okolicy!
Na pewno w każdym razie i u nas - w sensie: w okolicy mojego miasta, Gniezna - musiała się jakaś "Łysa Góra" znajdować, bo i u nas były wszak procesy o czary i stracenia. O procesach czarownic w Gnieźnie pisze wiele i bardzo ciekawie w swojej znakomitej książce pt. "Czarownicom żyć nie dopuścisz - Procesy o czary w Polsce w XVII - XVIII wieku" prof. Jacek Wijaczka. Być może też takich miejsc diabelsko - wiedźmowych zgromadzeń było i kilka.
Żal, że nie zachowało się nic więcej - z drugiej jednak strony daje to przecież ogromne pole do popisu dla wyobraźni bajarza, silnie ją pobudza i można "pokopać" w pokładach własnej fantazji, nie przejmując się zbytnio faktami, których... nie ma. I nie napiszę o tym nic więcej, póki nie zrodzi się z tego baśń.
*****
Muszę przyznać, że mam spory problem z tymi sabatami czarownic, bo... Bywają one barwnie opisywane w różnych bajaniach, ale... nadzwyczaj skąpo w źródłach historycznych, które są dla mnie, jako bajarza, tak samo ważne, jak opowieści ludowe. Pojawiają się tylko ogólne wzmianki w relacjach z procesów, podczas których sędziów interesowało głównie to, że oskarżona czy oskarżony w tym uczestniczyli i kto ze znanych im także na tych sabatach bywał, by i jego ewentualnie oskarżyć - tak wyglądało mroczne "polowanie na czarownice". Ale... jak mógł przebiegać taki sabat, co o nich mówiono? Z tym dylematem postanowiłem się zwrócić mejlowo do... prof. Wijaczki. Bo - jak się mówi - "jak spaść, to z wysokiego konia". I... Pan Profesor ODPOWIEDZIAŁ!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz