Leżąca na Półwyspie Helskim Jastarnia jest miejscowością szczególnie mi bliską. To tam przez wiele lat spędzaliśmy każde nasze rodzinne wakacje. Gdy padała ze strony Rodziców propozycja: "A może pojedziemy gdzie indziej?", my nieodmiennie odpowiadaliśmy: "A przed Jastarnią, czy po Jastarni?" Nie potrafiliśmy już wyobrazić sobie lata gdzie indziej. Kaszuby wryły się w moje serce - chociaż znam głównie "Nordę", czyli właśnie Półwysep Helski i okolice Pucka, Władysławowa, Wejherowa, Rumii... Dlatego też na mojej półce z baśniami jest wiele interesujących pozycji właśnie z tego regionu.
Kilka lat temu, odwiedziwszy Jastarnię, wybrałem się na spacer grupowy z miejscowym "cicerone", panem Ryszardem. Jest on nie tylko lokalnym przewodnikiem, ale także autorem szeregu publikacji o tym nadmorskim miasteczku i życiu mieszkańców półwyspu. Na koniec ciekawej wędrówki z jego gawędami, zadałem pytanie o miejscowe bajania. Usłyszałem: "Nie ma nic takiego, nic się nie zachowało". A jednak... Po przekopaniu się przez wiele książek znalazłem kilka ciekawych bajań związanych z półwyspem, w tym jedno z samej Jastarni.
Z Jastarni uchowała się piękna opowieść o Zielonym Duszku, spisana przez kaszubskiego nauczyciela, a przy tym etnografa - amatora, Józefa Ceynowę i zamieszczona w książce pt. "Dobro zwycięża" (Gdańsk, 1985). Jest to baśń o życzliwym skrzacie, który - jak wierzono - chętnie pomagał potrzebującym w ich biedzie. To także opowieść o Tunie (Antonim) - młodym, ubogim rybaku - sierocie, którego nie było stać ani na łódź, ani na sprzęty rybackie. Pracował on u bogatego a bardzo chytrego i skąpego miejscowego szypra, właściciela wielkiej łodzi - jednej z tych, które zwano "pomerankami", a były dawno temu w masowym użyciu przez tutejszych rybaków. Źle mu było w tej służbie - bo szyper wiele żądał a mało i niechętnie płacił, więc pomimo codziennej ciężkiej pracy, Tuna nie mógł zarobić nawet na skromne utrzymanie. Zaczął więc wzywać i szukać Zielonego Duszka. I nie zawiódł się - ten wkrótce pospieszył mu z pomocą i całkowicie odmienił jego los. Jest więc to baśń bardzo typowa - dobro i pracowitość zostają nagrodzone, podłego i chciwego człowieka spotyka zaś "marny los", koniec wręcz... wstrząsający.
Na kanwie ludowej opowieści, w gruncie rzeczy dość prosto spisanej przez etnografa - amatora, napisałem jej własną, bardziej rozbudowaną, znacznie bogatszą literacko, wersję. Powstała zarówno w formie tradycyjnej, jak i scenariusza do spektaklu teatru ilustracji kamishibai. Niestety, jak dotąd - mimo podejmowanych prób - nie udało się jej zaprezentować gronu odbiorców szerszemu, niż tylko nasi Przyjaciele z Jastarni. Było to nieco dziwne doświadczenie - jako Wielkopolanin opowiadałem Jastarnikom ich własną bajkę, kawałek ich własnego dziedzictwa kulturowego. I chyba mogę być dumny z tego, że uważnie słuchali, i że im się podobało. Nie zamarła jednak we mnie nadzieja, że kiedyś uda się ją zaprezentować szerszemu znacznie gronu odbiorców.
Szukając dalej natrafiłem na bardzo podobną opowieść w książce Antoniego Piepera, który sam był rodowitym Jastarnikiem, pt. "Opowieści helskie" (Warszawa, 1985). Skrzata, którego w Jastarni zwano Zielonym Duszkiem, w pobliskim Helu nazywano Błękitnym Ognikiem. Baśń różni się jednak bardzo niewiele - jest na pewno lepsza literacko, bardziej rozbudowana, napisana z większą dbałością i fantazją. Czy jest ona typowo lokalnym bajaniem, znanym jedynie z Helu i Jastarni? Możliwe. Ale równie dobrze przecie mogła ona być powszechnie opowiadana i w innych kaszubskich wsiach rozsianych nad wodami Bałtyku.
Ja jednak jestem wierny "mojej" Jastarni i tam pozostawiam Zielonego Duszka i pozwalam mu działać w mojej opowieści. Czerpałem jednak także z jej helskiej wersji. Starałem się przy tym jak najlepiej potrafiłem oddać morski i rybacki "klimat" - w pewien sposób, jako gość, złożyć hołd ulubionemu miasteczku, jego mieszkańcom, ich przodkom i kulturze. Także opowiedzieć o trudzie rybackiego życia. Myślę, że po tych wszystkich latach wiem o tym miejscu i ludziach na tyle dużo, że... chyba się udało. Zresztą od dawna, gdy odwiedzam Jastarnię, czuję się tam już nie gościem - bo czuję się jak w domu, wśród swoich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz