Niezwykle ciekawy jest świat słowiańskich bóstw i demonów. I doskonale się w tym świecie czuję, chociaż... to postacie nieraz bardzo mroczne i niebezpieczne. Zawsze przy tym podkreślam, że określenia "demon" używam w sensie etnograficznym - pewnej próby uporządkowania, zhierarchizowania świata duchowego - nie zaś religijnym, gdzie w chrześcijaństwie "demon" to synonim do określeń "zły duch" czy "diabeł". Demony w etnografii to istoty duchowe zajmujące pozycję gdzieś pomiędzy bogami a ludźmi, nieraz pomniejsze bóstwa lub pół-bóstwa. W tej kategorii mieszczą się syreny, rusałki, wróżki, elfy, skrzaty... No właśnie - krasnoludki, które tak kochamy, o których opowiadamy dzieciom, to są istoty demoniczne - właśnie w świetle etnografii. Wróżki - także te "dobre wróżki", jak z baśni o Kopciuszku - także. Dlatego właśnie, chociaż duchy te były bez wątpienia częścią wierzeń pogańskich, zawsze podkreślam, że gdy używam określenia "demon" czy "istota demoniczna", to z dala od interpretacji chrześcijańskiej, bo wcale nie o to chodzi.
Istoty demoniczne różniły się tym od bóstw, że były - według wierzeń naszych przodków - realnie obecne w naszym świecie. Mogły mieć postać "eteryczną" - typowych duchów - a miały też możliwość przybierać postać cielesną, lub być z natury cielesne, mając jednocześnie tajemne moce. Dobrym przykładem cielesnej istoty demonicznej może być syrena, którą można było nawet złapać w sieci. Różne "panny wodne", które mnie od dłuższego czasu fascynują, zaliczyłbym do istot półcielesnych - mogących przybierać formę zwiewnego ducha lub się w pełni zmaterializować, czasowo lub na stałe.
Bardzo ciekawą istotą w demonologii słowiańskiej jest wodnik - także zazwyczaj opisywany jako stwór w ciele fizycznym. Zamieszkiwał często na dnie stawów, często w pobliżu młynów lub w szuwarach - według jednych podań zagrzebując się zwyczajnie w mule na spoczynek, wedle innych mający tam istne rezydencje, czy pałace, niekiedy skrywające ogromne skarby. Ale nie tylko w stawach, z którymi się najczęściej kojarzy, ale i w rzekach, i w jeziorach, a nawet w przydrożnych rowach wypełnionych wodą, czy przydomowych studniach. To ostatnie miejsce bytowania wodników często pojawia się np w opowieściach z Kaszub. Mnie zaś kojarzy się mocno z... komedią "Sami swoi", gdzie w jednej ze scen Witia od Pawlaków i Jadźka od Karguli pochylają się nad studnią a chłopak przytacza dawne wierzenia: "Mówią, że dziewczyny nie powinny w studnię zaglądać, bo przyjdą po nie...", a spytany: "kto?", kończy zaraz: "...topielce!" Takich odniesień w kulturze na pewno można znaleźć bardzo wiele. No właśnie - w tradycji ludowej niekiedy wodniki "zlały" się w jedno z topielcami. Wierzono np., że wodnikiem staje się dziecko, które utonęło, lub zostało utopione przez matkę, bez chrztu. Jednak badacze raczej traktują wodniki i utopców jako osobne, różne byty demoniczne. Wierzono, że wodnik powstaje z mułu dennego, różnego rodzaju resztek tam zalegających lub gliny. Z niektórych zapisów wynika, że mógł być istotą zmiennokształtną, potrafiącą upodobnić się do człowieka.
Wodnik wzbudza we mnie... miłe skojarzenie, bo w dzieciństwie lubiłem bardzo czechosłowacką bajkę telewizyjną o Wodniku Szuwarku - bardzo sympatycznym, wesołym stworku zamieszkującym pewien staw. Jednak... bajki kłamią! ;) Te postacie z bajek dla dzieci potrafią się bardzo różnić od oryginałów z opowieści ludowych. Wodnik bowiem to tak naprawdę jedna z najmroczniejszych i najbardziej odrażających, wzbudzających wielki lęk postaci w wierzeniach naszych przodków. I tak wierzono np. gdzieniegdzie, że wodnikiem mógł po śmierci stać się człowiek za życia jakoś związany z wodą, a przy tym tak zły i paskudny, że nawet z piekła go odsyłano z powrotem na ziemię! A jednak dość mocno mnie fascynuje.
"Ukazywano go jako wysoką postać z długimi nogami i łapami, które wieńczyły ogromne pazury. Pomiędzy palcami posiadał błony, przez co podczas stąpania wydawał charakterystyczny odgłos. Skórę miał koloru zielonej szarości, a cały był pokryty muszlami, glonami, wodorostami i ślimakami. Włosy miał długie, rzadkie i skołtunione. Wśród nich znajdowały się martwe rybki, które po zaplątaniu nie zdołały się już z nich wydostać Jego duże, czarne, żabie ślepia lśniły niczym onyksy w blasku księżyca. Fetor, który wydzielał, dawało się wyczuć już z bardzo daleka. (...) Wodnik co noc wyruszał na łowy. Gdy tylko słońce zaszło, wyłaniał się z bagien, zmierzając w stronę osady. Tych, którzy nie zdążyli wrócić do domu przed zmrokiem i dobrze schować się przed potworem, nie widywano już nigdy ani żywych, ani martwych. Zdarzało się, że rybacy znajdowali rozszarpane zwłoki."
Opis ten jest częścią wprowadzenia do legendy o takim właśnie wodniku z Regalicy - jednej z odnóg Odry, uchodzącej do jeziora Dąbie. W ogóle ta jego opowieść o okrutnym wodniku stała się dla mnie "numerem 1" w całej tej książce, a to względu na jej niesamowity wprost, jak dla mnie przynajmniej, klimat.
Napisałem: "i nie tylko ludzi", bo "Pana Regalickiego" obawiał się - jak twierdzi autor - nawet sam Viadrus, czyli lokalne bóstwo opiekuńcze rzeki Odry! Bardzo trudno mi stwierdzić, czy wodniki faktycznie były na tyle straszne i mocne, by ulegały im lub lękały się inne byty duchowe, w tym bóstwa, jednak ludzie na pewno bardzo. Z jednej strony może tymi bajędami próbowano tłumaczyć sobie wypadki na wodzie, utonięcia - np. to wodnik tworzył wir na rzece, za pomocą którego topił nieszczęśnika, lub chwytał za nogę (skurcz?) i wciągał pod wodę. Z drugiej strony zaś mogła to być przestroga lub napomnienie, że "z wodą nie ma żartów". Zwłaszcza zaś, gdy opowiadano o tym dzieciom, którym... nie szczędzono niegdyś "horrorów"! Bo bajania miały kiedyś - dzisiaj już dużo rzadziej - ważną funkcję wychowawczą i edukacyjną.
Pan Konrad, autor zbioru, opowiada o trzech siostrach, które, niepomne przestróg tatowych, zbyt długo zbierały w lesie jagody i o trzech braciach, sąsiadach dziewcząt z tej samej wsi, którzy nie lękali się potwora wcale, i polowali, i łowili ryby w rzece. No i, rzecz jasna, o samym wodniku. No i nocą głęboką - jak już wspomniałem - czytałem sobie opis zdarzenia:
"Wszyscy umilkli. Po chwili dobiegł ich uszu charakterystyczny odgłos człapania.- Słyszycie to? - wyszeptała najmłodsza z sióstr. - To on! Topielec nadciąga! Już po nas!Odgłos kroków umilkł a po chwili tuż za Bolkiem ukazała się przerażająca morda wodnika. Dziewczęta stanęły jak wryte. Z przerażenia nie były w stanie się poruszyć. Chłopcy jako pierwsi chwycili za broń.Wodnik był najwyraźniej zdziwiony, że ktoś chce z nim walczyć Zaczął wymachiwać ostrymi szponami jednak to Bolko trącił go włócznią w pierś Z rany zaczęła wypływać śmierdząca, czarna jak smoła krew..."
No i... cyt! w tym momencie, żeby nie zdradzić zbyt wiele z tej opowieści. Ale to jest właśnie ten fragment, którym tak się delektowałem tamtej nocy, który tak mocno, "magicznie" przeżyłem! I szczerze mówiąc bardzo chciałbym tą baśń kiedyś opowiedzieć na żywo - o czym też wspomniałem autorowi, z którym podjąłem korespondencję - jeśli tylko mi zdrowie pozwoli, by się z klasycznym bajaniem na żywo znów zmierzyć. Tylko mam jeszcze jeden problem. Kiedyś dzieciom takich przeżyć nie szczędzono, a dzisiaj? Inna rzecz, że to i tak jest historia z rodzaju takich, które nie tylko czyta się najlepiej nocą, ale także nocą najlepiej opowiada. A w nocy dzieci śpią - przynajmniej teoretycznie.
Urzekł mnie ten wodnik z Regalicy, oczarował... Może sam będąc dziwadłem lgnę jakoś do dziwadeł? ;) Nie tylko opis wodnika i opowieść są dla mnie "smakowite". Także i fakt, że ludzie podejmują walkę z potężnym demonem, i to... sza! Pokusa wielka, by napisać o słowo zbyt wiele! W każdym razie to chyba pierwsza historia o wodniku, z jaką się zetknąłem, gdzie taki bohaterski bój się toczy. O ile więc tego rodzaju opowieści to takie "kopiuj - wklej" - w jednym regionie niemal takie same, jak w innym - to ta z Pomorza Zachodniego, z okolic Gryfic się bardzo fajnie wyróżnia, i jestem naprawdę bardzo, bardzo wdzięczny autorowi za jego pasję i wykonaną pracę, dzięki której mogłem tego wodnika, pana wód Regalicy, poznać i... polubić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz