środa, 30 lipca 2025

Znalezisko

MITY
LEGENDY
BAŚNIE

To jakby "Wielka Triada" moich bajarskich zainteresowań. Oczywiście poza tym etnografia, która w tym wszystkim jest absolutnie niezbędna dla głębszego poznawania także tego wszystkiego, co się z tą "triadą" wiąże, i historia, która też często jest niezwykle przydatna. Mity - to ta część bajarstwa, która zdaje się najstarszą i najbardziej dostojną. I wszystko, co wiąże się z mitami, a mi się trafi, zawsze mnie cieszy. A trafiły mi się tym razem "Mity Persji".


Zawsze podkreślam, że chociaż bajarsko trzymam się najbardziej tego, co nasze swojskie - słowiańskie, polskie, regionalne - to jednak moje zainteresowania są szerokie, jak nasz świat. A Persja przecież była potęgą, także cywilizacyjną, kulturową, o wielkich wpływach na cały Bliski Wschód!

O tym, jak poznałem Viadrusa i Odrinę, i jak pochłonęły mnie wody i łęgi nadodrzańskie

Ten mój blog mocno się robi... blogiem czytelniczym, o książkach - chociaż nie takie były "założenia programowe". Jednak niewątpliwie to właśnie książki są w bardzo znacznej części moimi "środkami podróży" w tej wędrówce przez świat baśni, legend, mitów... Cieszę się, że tych "środków" jest od pewnego czasu jakby coraz więcej. I tak np. poznańskie wydawnictwo Replika dosłownie szaleje z etnografią i baśniami! Aż trudno za nimi nadążyć - i z czytaniem, i z gromadzeniem funduszy na zakupy... I tu znów mój głęboki ukłon o życzliwe wsparcie moich pasji, bo "kieszeń" ledwo daje radę tej inicjatywie wydawniczej! Ha, ha, ha! W każdym razie naprawdę podoba mi się ta ich aktywność, a także i odwaga - by dawać szansę nowym autorom, co z kolei jest też zachętą, by wreszcie wykonać i swoją pracę bajarską i do nich się z nią zgłosić. 

Gdy niedawno zobaczyłem kolejną wydaną przez nich książkę - "W krainie bogów i syren - legendy Łęgów Odrzańskich" - oczy mi się do niej zaraz zaświeciły. Dlaczego? Ano dlatego, że tereny nad Odrą leżące, to dla mnie "terra incognita", jak chodzi o bajania, tradycje ludowe i historię - a to przecież także m.in. Ziemia Lubuska, która mnie coraz bardziej interesuje, to region sąsiadujący z moją ukochaną Wielkopolską. No i lubię opowieści o dawnych bóstwach i demonach / pół-bóstwach - a do tej kategorii zalicza się też m.in. syreny, wodniki, nimfy, rusałki. tak więc sam tytuł wiele mi obiecywał.


Nazwisko autora mi jednak nic a nic nie mówiło. No i właśnie - bardzo fajne, i bardzo zachęcające jest to, że wydawca daje szansę nowym autorom - a nie każde wydawnictwo jest do tego chętne, bo to zawsze jest jakieś ryzyko, a rynek książki jest bardzo trudny. Tak więc - Konrad Hamkało, debiutujący autor i... to debiut bardzo udany moim zdaniem. 
 
Od początku daje do zrozumienia, że te Łęgi Odrzańskie to jest jego kraina, jego ukochana ziemia, z którą pragnie czytelnika zapoznać i po niej niejako oprowadzić. Właściwie już od pierwszych słów czułem się zaproszony do wędrówki po tych Łęgach Odrzańskich. Autor pisze: "Już we wczesnych latach młodzieńczych, kiedy rodzice czytali mi na dobranoc różne opowieści i legendy, zauroczyłem się światem łączącym sfery realizmu i fantazji. Moja wiara w to, co nieznane, nieodkryte, w wodne stworzenia, takie jak syreny czy trytony, zaczęła się zatem kształtować i pogłębiać już od dzieciństwa. Jako nastolatek bardzo często wybierałem się na wycieczki z dziadkiem, z tatą lub sam i eksplorowałem teren Łęgów Odrzańskich..." Takie słowa były dla mnie właśnie wielką zachętą i zaproszeniem do wędrówki, z przewodnikiem, któremu szybko zacząłem ufać. Tym bardziej, że naprawdę chyba wiele nas łączy - bo i ja kocham te obszary, gdzie realizm splata się z fantazją, stworzenia "pół z tego, pół zaś z innego świata", jak napisałem w jednej z własnych baśni.
 
----------
 
"W krainie bogów i syren"... Już sam tytuł - że powtórzę to raz jeszcze - był dla mnie bardzo nęcący. Obiecuje zabranie czytelnika w inny świat, trochę jakby równoległy do naszego a trochę się z nim przenikający - w świat fantazji, magii, dawnych wierzeń, co doprawdy uwielbiam, i co sam praktykuję. Bo takie właśnie są legendy i baśnie - one w sposób naturalny funkcjonowały w tym świecie, chociaż są "światem fantastycznym" - są wytworem ludzkiej wyobraźni, często przesądów i lęków, ale dla ludzi dawniej żyjących (a niekiedy i współczesnych) czymś zupełnie realnym, w co wierzono, co przenikało ludzkie życie i ducha. My dzisiaj jesteśmy inni - i odkładamy baśnie na inną "półkę", niż to, co "życiowe" i prawdziwe, "realizm życia". W ogóle baśnie pozostawiamy raczej dzieciom - a szkoda! A ja bardzo lubię ten "splot światów" starodawny, to wnikanie baśni w ten nasz zwykły świat - i tych pięknych, i tych niekiedy strasznych, bardzo mrocznych. Lubię odejść od "zdrowego rozsądku", od naszego "oświecenia", które wyparło wiele starych zabobonów i wyparło "magiczny element" z naszego świata niemal zupełnie. 
 
Lubię... wierzyć w te stare bogi i demony, i w czarownice, i w smoki... Lubię chociaż trochę żyć w tym, co tak bardzo pierwotne i baśniowe. Lubię  ten "pierwotny puls" życia naszych przodków. Lubię go poczuć w tym naszym "postępowym" świecie, odnajdywać dawno zaginione może wątki. I tu mnie pan Konrad Hamkało trafił naprawdę tą książką, tymi opowieściami w "czuły punkt", bo tej pierwotności i magii w niej jest naprawdę pod dostatkiem. W każdym razie książka jest tym nasycona naprawdę "jak trza".
 

poniedziałek, 28 lipca 2025

Jak się zaczynają koreańskie bajki...

 

Źródło: Wiedza bezużyteczna / Facebook

Ciekawe. Będę musiał to sprawdzić. Mam tomik baśni koreańskich. Czeka na swą kolej. :) Aż wstyd się przyznać, lecz czeka już długo, bo aż od Gwiazdki. Ale tak to bywa, gdy się zbiera książki, niesamowite opowieści. W każdym razie spróbuję po niego sięgnąć, nim zakupię nowe. ;)

piątek, 25 lipca 2025

Letni warsztat pracy...

 ...o ile tylko pogoda sprzyja.

Tak oto rodzi się kolejna moja legenda, związana z Gnieznem i początkami dynastii piastowskiej. Nie jest to łatwy "poród", ale jest to jedna z takich historii, na wpół zapomnianych, które warte są, by je ludziom przypomnieć, opowiedzieć na nowo. Przy okazji - choć może wcale tak nie było, jak jest w tej legendzie - opowiedzieć także cześć historii Polski, skłonić do zastanowienia się nad naszymi dziejami. A może ktoś jednak kiedyś znajdzie jakiś ślad, że ta legenda może jednak opowiadać zdarzenia prawdziwe? Któż to wie...

czwartek, 24 lipca 2025

Elbląskie legendy i.. czy aby legendy?

"Lubię wracać tam, gdzie byłem już..." - śpiewał Zbigniew Wodecki. Ja też lubię wracać tam, gdzie byłem już - chętnie sięgam po legendy i baśnie związane z krajami i miejscami, gdzie kiedyś już byłem, i dzięki nim znów tam wędruję, chociaż w odmienny sposób. I tak... dwa razy w swoim życiu byłem w Elblągu - w 1997 i 2016 roku - a teraz wróciłem tam dzięki zakupionej książce "Legendy elbląskie", wydanej w 2015 roku przez Urząd Miejski w Elblągu. 

 
Sięgnąłem po nią tym chętniej, że wcześniej znałem tylko jedną legendę elbląską - o piekarczyku, który ocalił miasto przed najazdem krzyżackim za pomocą... łopaty. Widziałem nawet jego pomnik koło dawnej wieży bramnej. Chociaż tak szczerze mówiąc wątpię, by drewnianą łopatą - taką do wkładania i wyciągania chleba z pieca - rzeczywiście, jak o tym mówi legenda, dało się przeciąć liny podtrzymujące uniesioną kratę bramy. Dodajmy: ciężką, dębową kratę! Do tego trzeba raczej miecza lub topora, a i to chyba nie takie łatwe zadanie. 
 
No, ale legenda jest piękna i zacna. I jasne jest, że się musiała znaleźć w tym zbiorku, tylko... dlaczego na samym jego końcu? Zaczyna się zaś ciekawą legendą o elbląskim czarnoksiężniku Kilianie, złośliwym i chciwym w równym stopniu. Właściwie to bardziej baśń, niż legenda - w której złość i chciwość są należycie "nagrodzone". Baśń nie musi mieć koniecznie zawartej w sobie silnej nauki, morału - ale fajnie jest, jeśli go ma. Bardzo sobie cenię opowieści, z których można wynieść coś więcej, niż tylko chwilę przyjemności, które mają walory edukacyjne i wychowawcze. Tak więc ta opowieść o czarnoksiężniku Kilianie trafiła prosto w mój gust i serce.
 

Tak, jak w wielu baśniach diabeł, który się tu pojawia niekoniecznie jest złą istotą, a raczej katem, narzędziem "w rękach sprawiedliwości". Ciekawa pod względem etnograficznym jest postać, pod jaką się "pan zły" pojawia Kilianowi - jako ogromny niedźwiedź. Nie jest to w baśniach i podaniach regionalnych zbyt częste, chociaż wierzono np. że diabeł Boruta przybierał postać wilka - i tak zresztą moja koleżanka z Grupy Bajarzy "WędrujeMY" przedstawiła go na części rysunków stworzonych do jednego ze spektakli naszego teatru ilustracji. 
 

środa, 23 lipca 2025

Legenda - cóż to dla mnie jest takiego?

Do napisania tego wpisu skłonił mnie pewien problem. Otóż w pewnej książce zatytułowanej "Legendy..." (mniejsza o konkrety) tylko dwie opowieści opisano jako "przekaz ludowy". Przy innych zaś podano konkretnych autorów. Tymczasem "legenda" to dla mnie właśnie "przekaz ludowy" - chociaż każdy przekazujący wnosi weń w sposób naturalny i oczywisty wiele od siebie; tworzy własną opowieść, nie tylko powiela, nie tylko odtwarza. Legenda ulega naturalnym przemianom, interpretacjom, rozwinięciom - nawet w sposób mocno dowolny. Jednak "pniem" musi być - moim zdaniem - dziedzictwo, jakie otrzymujemy po przodkach, właśnie "przekaz ludowy". 

Ja sam tworzę bardzo autorskie wersje legend, rozbudowuję nieraz bardzo znacznie fabułę, daję bogate "tło". I są to  dla mnie wciąż legendy - bo opierają się na tradycyjnych wątkach, na tym "pniu" dziedzictwa kulturowego, na tym, co nam zostało przekazane przez pokolenia. Owszem, legendy wciąż się rodzą, i to mam także na względzie. I znajduję legendy także bardzo młode - właściwie opowieści, które ledwie co się stały legendą, lub dopiero się nią stają. U nas w regionie mamy np. legendę o niemieckim leśniku, który faktycznie żył, i to niedawno - na przełomie XIX i XX wieku. Obrósł niesamowitymi opowieściami okolicznego ludu i... stał się legendą. Mam też własną wersję tej legendy. Legenda nie musi być stara, ale jednak potrzebuje czasu, a także zakorzenienia się w lokalnej tradycji, by stać się legendą. 

Gdy widzę twór zupełnie nowy, który nazywa się "legendą", wzbudza to we mnie silny bunt, sprzeciw. Może dlatego, że "legenda" jest dla mnie czymś w pewien sposób "świętym", bo tradycja jest dla mnie "świętością". Legenda jest jakby "relikwią" naszej przeszłości, kultury, tożsamości. Ja także pisuję opowieści zupełnie nowe - i z własnej fantazji, i na motywach np. historycznych, ale nie mam śmiałości, by nazywać je "legendami". Może kiedyś się nimi staną - z czasem, jeśli będą miały szczęście się zakorzenić w kulturze i tożsamości ludzkiej, być dalej opowiadane przez kolejnych. To na pewno by mnie uszczęśliwiło i było wielkim zaszczytem. Ale póki co, bez żadnego oparcia w tradycji, są tylko (fajnymi, mam nadzieję) opowieściami - w najlepszym wypadku "baśniami", jeśli odpowiednio dużo w nich "przyprawy" fantazji.

Te opowieści mogą się splatać z legendami. Można nimi legendy uzupełniać - jak np. czułem, że brakuje nam bardzo legendy o śmierci Lecha, więc sam stworzyłem takową "legendę". Wolę jednak, by zawsze było to odpowiednio zaznaczone i stosownie określone - i tak też się sam staram zawsze robić. Legendy, baśnie i takie "po prostu opowieści" można ze sobą łączyć, splatać, ale powinno być zawsze jasne "co jest co". Takie jest w każdym razie moje rozumienie i filozofia, także we własnej pracy twórczej.

Poezja baśni, proza życia ;)

Nie baśniowo... Trochę znów o realiach życia. Bowiem moje "wędrówki po świecie baśni" nieco jednak kosztują a ubogi ze mnie bajarz. Staram się pozyskiwać na nie fundusze na różne sposoby. Można mnie wesprzeć prosto wpłatą na konto lub przez serwis Pomagam.pl. 👉👉👉  Jeśli jesteś tu i podoba się Tobie to, co przedstawiam i próbuję robić, to może zechcesz mnie wesprzeć chociaż troszkę?

Drugim sposobem, w jaki próbuję pozyskać pieniądze na nowe zakupy i realizacje jest sprzedaż książek - i własnych, i pozyskanych od innych osób - do skupów. Nie są to jednak znaczne wpływy, bo - niestety - książki "nie są w cenie" w tych czasach. Na pewno nie równoważy to moich inwestycji w "świat baśni". Tym niemniej chociaż trochę to pomaga. Dzisiaj nadałem paczkę do jednego z antykwariatów, którego jestem także stałym klientem. Była duża i nieźle wypchana - niemal 19 kilogramów! Mam więc nadzieję, że wpadnie trochę grosza, bo już mam na oku kolejne książki, no i... bardzo chcę realizować kolejne opowieści do teatru ilustracji! 

Jeśli jakimś trafem - cuda się bowiem zdarzają ;) - czyta to ktoś z Gniezna, to... chętnie przygarnę książki. Baśnie i legendy zawsze chętnie - na własne potrzeby, jeśli się trafiają takie, których akurat nie mam (chociaż o to jakby coraz trudniej 😉). Inne też - najlepiej nie za stare, takie z numerem ISBN "978 83 ..........."


 

Mieszko "kruszący bałwany" - prawda, czy mit?

 

W Gnieźnie mamy wiele legend związanych z "początkami państwa polskiego". Jest także legenda o Mieszku I "kruszącym bałwany". Według legendy książę, przyjmując chrześcijaństwo, polecił zniszczyć m.in. świątynię stojącą na Wzgórzu Lecha - które było nie tylko centrum państwa, ale też zapewne silnym ośrodkiem kultu - a posągi bóstw strącono stamtąd, po stromym zboczu wprost w wody jeziora, by przepadły w nim "na wieki". Tam, gdzie wcześniej czczono prastarych, słowiańskich bogów, polecił wpierw postawić krzyż, a potem zaś kościół. Jezioro zaś, na pamiątkę ochrzczenia w nim mieszkańców grodu, polecił odtąd nazywać Świętym. Tak i tyle, dość oszczędnie, mówi o tym nasza lokalna tradycja.- przekaz spisany pewnie w XIX lub na początkach XX wieku, a wcześniej {być może przez całe wieki?) podawany ustnie. W starych kronikach raczej próżno szukać cokolwiek o tym.

Ktoś, kto obecnie odwiedza Gniezno i kto przeczyta tą legendę - chociaż jest ona trochę zapomniana - może się zdziwić: "zaraz, zaraz, ale... gdzie tu u stóp Wzgórza Lecha jezioro?" Ale naprawdę tam, gdzie dziś rozciąga się plac śŵ. Wojciecha, pluskały niegdyś fale jeziora, o czym już tu zresztą wspominałem. Przyjmuje się, że jezioro Bielidło - zwane obecnie Świętokrzyskim - rozciągało się aż pod Wzgórze Lecha. Z drugiej strony zaś przekonanie to nie pasuje do legendy, bowiem... nigdy, o ile wiadomo, nie było ono nazywane Świętym, więc może było to odrębne jezioro, oddzielone od niego np. mkradłami? Mniejsza o to.

niedziela, 20 lipca 2025

Pracuję dalej...

A cóż tam z opowieścią o koronacji Chrobrego? - mógłby ktoś zapytać. Ano... nie ma pieniędzy na nią, a chciałem uczcić millenium! Jednak ja się nie poddaję i wierzę wciąż, że w końcu się uda.

Co prawda dłuższy czas nic nie napisałem. Nawet z lżejszymi opowieściami, jakimi są baśnie, est ostatnio trudniej, a co dopiero z taką, gdzie trzeba się jak najmocniej trzymać historycznych faktów - jak to było, lub przynajmniej jak to być mogło - i jeszcze wiele, wiele opowiedzieć w krótkim czasie. Pisanie się nie posunęło - to fakt - lecz rozmyślań jednak było sporo, i sporo nowego też się dowiedziałem. Ścieżka bajarza splata się tu niewątpliwie ze ścieżką - czy raczej ścieżkami - badaczy, historyków i archeologów. I tych splotów jest wiele.

Jeden z takich splotów zdarzył się w ubiegły weekend w Gieczu, gdzie wybrałem się na doroczne "Letnie o Piastach bajanie", na które jednak konsekwentnie... nie zaprasza się bajarzy! Za to zaproszono znakomitych historyków z Instytutu Historii Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, których opowieści z chęcią wysłuchałem. Pierwszy z nich, prof. Leszek Wieteska, mówił o "rodowodzie" insygniów królewskich - korony i berła, a także o strojach zarezerwowanych dla władców. Pogadanka drugiego, prof. Edwarda Skibińskiego, tyczyła się już Bolesława Chrobrego i jego koronacji... a naprawdę obu koronacjach.

czwartek, 10 lipca 2025

Mój pierwszy raz... na scenie

Mogę powiedzieć, że praktycznie całe życie byłem mocno "wycofany" i... nieśmiały. To w sumie bardzo dziwne, jeśli uwzglądnić, że kilkanaście lat pracowałem jako... dziennikarz, ale to szczera prawda. Zawsze miałem jakieś kompleksy i często problemy, by w ogóle się odezwać - w jakimś szerszym gronie. Nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić, by stanąć przed ludźmi i mówić, wystąpić. 

Pewnego razu mój Przyjaciel, Marek, zaprosił mnie do Poznania, na "Noc 1001 Baśni" - jako opiekuna (był osobą z niepełnosprawnością i z kimś drugim czuł się pewniej), i jako widza, żebym sobie zobaczył, posłuchał, poczuł "klimat". No, czemu nie? Pojechaliśmy. Pamiętam, że Marek nie opowiadał wówczas baśni, lecz zdecydował się na występ wychodzący nieco poza ramy tego spotkania - w typie "storytelling" - i bardzo mnie zaimponował, że pomimo wszystkich swoich problemów i ograniczeń, które dość dobrze znałem, potrafił coś takiego zrobić. W ogóle całe to spotkanis bardzo mnie się to spodobało.

Wkrótce Marek zaczął mnie namawiać: "Słuchaj, spróbuj coś opowiedzieć..." Miałem wówczas już pierwsze doświadczenia z tworzeniem, a takżs z teatrem ilustracji kamishibai, ale... ja? opowiedzieć? Nie wierzyłem, że mogę być w stanie, że potrafię. Aż natrafiłem na piękną opowieść o poszukiwaniu szczęścia i sensu życia. I chwyciła mnie ona mocno. Przede wszystkim zacząłem wokół niej tworzyć, bo dostrzegłem i poczułem, że mogę ją pięknie rozwinąć po swojemu, doopowiedzieć do niej to i owo. Zaczęła też we mnie kiełkować myśl, by spróbować ją opowiedzieć. 

Jakiś czas pracowaliśmy razem z Markiem nad odwagą, bym to zrobił, i ćwiczyłem to z nim. W końcu... zgłosiłem się do opowiadania podczas kolejnej "Nocy 1001 Baśni". Było to dla mnie jakieś totalne szaleństwo, ale jednocześnie bardzo chciałem tą historię, która mnie tak mocno poruszyła, opowiedzieć innym. Ona po prostu chciała ze mnie "wyjść"!

Przygotowywałem się do tego występu parę tygodni i bardzo gruntonie. Przede wszystkim było trzeba, bym opanował tekst - ucząc się go na pamięć, uparcie i mozolnie ćwicząc. Pragnąłem to zrobić... perfekcyjnie. Do ostatniej chwili powtarzałem sobie słowo po słowie, zdanie po zdaniu, akapit po akapicie... Obmyślałem także cały występ, wraz z ciekawym wstępem, który miał mi w zamyśle ułatwić "rozgrzanie" się do opowieści, przełamanie się.

wtorek, 8 lipca 2025

Podania i legendy wileńskie

Miałem na teraz zupełnie inna plany czytelnicze, ale... postanowiłem jednak w nich trochę powywracać. Bowiem, chociaż zaczął mnie wciągać klimat tunturi - surowych wzgórz mroźnej Laponii - to jednak "Podania i legendy wileńskie" Władysława Zahorskiego okazały się bardzo silnym magnesem, skoro już książka ta trafiła ostatnio szczęśliwie w moje ręce.


Fajnie bowiem jest czytać o miejscu, które miało się szczęście odwiedzić. Może nie "poznać doskonale" - bowiem byłem tam bardzo krótko, o wiele zbyt krótko jak dla mnie i względem tego, na co to miasto zasługuje, ledwie dwa lub trzy dni - ale chociaż być tam, widzieć i poczuć. Było to bardzo dawno temu - chyba w roku 2008, jeśli się nie mylę. Ta książka jest dla mnie więc trochę "podróżą sentymentalną" - rozpoznawaniem miejsc, które odwiedziłem i poznawanie tych, które były poza naszymi szlakami. I przypomina się katedra, w miejscu której - według legend (i całkiem prawdopodobnie) - była świątynia boga Peruna, wzgórze Giedymina, Ostra Brama, "koronkowy" kościół św. Piotra i Pawła, cmentarz na Rossie... Sporo lat minęło, a wspomnienia wciąż żywe. Wilno litewskie, ale także w pewnym stopniu polskie, bo z wieloma śladami polskimi przecież. Zawsze jednak obstaję przeciwko tym, którzy twierdzą, że Wilno, Grodno czy Lwów to polskie miasta - dla mnie to miasta, do których żadnych praw nie mieliśmy i nie mamy, ale przez Polaków zasiedlone i z polskimi śladami - i trzeba się nawzajem uszanować a nie rościć prawa. 

Ale wracając do Wilna. Miasto mnie oczarowało i żal trochę, że byłem tam tak krótko i nie miałem jakoś okazji wrócić na dłużej i lepiej je poznać. Wówczas, gdy miałem szczęście tam być, nie byłem jeszcze "baśniowo rozbudzony" - zgodnie z tym, co się (słusznie!) mówi, że "z baśni się wyrasta a potem dorasta się do nich na powrót" - i obecnie by moja wizyta tam na pewno była inna, na pewno bym się starał pójść chociażby trochę szlakiem lokalnych baśni i legend, i tych litewskich, i tych polskich - bo oba "żywioły narodowe" się tam przecież splotły nierozłącznie. I starałbym się poznać "korzenie" tego miasta i narodu litewskiego, które też po części są w legendach litewskich zawarte, i bardziej wyraźne - nie tak zatarte, jak u nas, bowiem Litwa przecież dużo później przyjęła chrześcijaństwo i o dawnych wierzeniach i zwyczajach Litwinów mamy więcej mniej lub bardziej wiarygodnych informacji w starych księgach. Poznawanie "korzeni" jest dla mnie zawsze fascynujące - nie tylko naszych rodzimych, polskich - bo tylko tak można lepiej poznać i zrozumieć lud i ziemie przezeń zamieszkiwane.
 

piątek, 4 lipca 2025

Wspominka o Przyjacielu

Opowiadałem już, jak to całe bajanie się dla mnie zaczęło. Właściwie miałbym ochotę opowiedzieć to jeszcze raz i... omal tego nie zrobiłem, zapomniawszy zupełnie, że... "ale to już było". Prawda jest taka, że często myślę o Marku - moim przyjacielu, o naszym biurze, które stało się dla nas "Pracownią Słowa Żywego", o naszej więzi i spotkaniach, o tym wsxystkim, co nam się razem udało i co się... nie udało. I tak mnie naszło i ostatnio.

Dzięki Markowi wróciłem do baśni, po wielu latach od chwili, gdy z nich wyrosłem. Dzięki Markowi poznałem Łukasza, prawdziwego mistrza bajarskiego. Dzięki Markowi wybrałem się na moją pierwszą bajarską imprezę - poznańską "Noc 1001 Baśni", podczas której występował. Dzięki Markowi - i, trzeba podkreślić, także Łukaszowi - zyskałem odwagę, by tworzyć i... wystąpić podczas kolejnej "Nocy..." Marek był zwykle pierwszym słuchaczem, na którym testowałem moje bajania - a ja byłem tym samym dla niego. Marek był - nie pogniewałby się, że o tym piszę - osobą z poważną niepełnosprawnością, a i u mnie podobną - z tej samej grupy - stwierdzono. Nasze regularne spotkania w "Pracowni..." i praca z baśniami, legendami, tworzenie teatrzyku, były nie tylko naszą pasją, ale także psychoterapią, art-terapią, bardzo pomocną, by jakoś sobie radzić w życiu.

Gdy Marek odszedł, w roku 2o21, było to dla mnie ogromnym ciosem. Pod wieloma względami.  Akurat mieliśmy zrealizować nasz pierwszy naprawdę duży projekt, we współpracy z Urzędem Marszzłkowskim Województwa Wielkopolskiego, na który uzyskaliśmy znaczną sumę, 8.000 złotych. Załamanie było tak silne, że - niestety - trzeba było się z tego wycofać, bo... bez Marka nie czułem się na siłach, by to zrobić. Trudno...

Nieraz wraca do mnie ten dzień, gdy pojechałem odwiedzić mojego Przyjaciela w szpitalu, nawet nazbierałem dla niego torbę mirabelek - bo bardzo lubił owoce. Najpierw na oddziale, na którym przebywał, powiedziano mi: "Stan zdrowia pana Marka bardzo się pogorszył i został przeniesiony na internę", a gdy tam poszedłem, od pielęgniarki usłyszałem: "Niestety, pan Marek w nocy zmarł". Tak samo wraca do mnie dzień pogrzebu. 

czwartek, 3 lipca 2025

Baśnie swojskie - to wiadomo, ale... po co mnie cała reszta świata?

Jako bajarz zajmuję się naszymi, polskimk baśniami i legendami. Ktoś może więc się zastanawiać, po co kupuję baśnie i legendy z całego świata, nieraz bardzo egzotyczne. Pierwsze, co mnie się nasuwa, by na to odpowiedzieć, to:

Każda opowieść, nawat ta najbardziej egzotyczna i odległa nam kulturowo, choćbym jej nigdy nie miał przedstawić publiczności, jest bardzo stymulująca rozwój osobisty i twórczy. Nie wykluczam też, że kiedyś i po nie sięgnę - bowiem i wśród nich są takie, które bardzo mocno na mnie działają, mocno je przeżywam. Mam tak na przykład z maoryskim (Nowa Zelandia) mitem o rozdzieleniu nieba i ziemi, czy - z zakupionych ostatnio - tatarską (Krym, Ukraina) bajką o dwóch sąsiadach, bogaczu i biedaku. 

Zawsze byłem osobą ciekawą świata i ludzi. Lubię po dziś dzień podróże - małe i duże - poznawanie nowych miejsc, zwiedzanie zabytków, spotkanie z ludźmi, ich kulturą. Baśnie i legendy są do tego świetnym uzupełnieniem. Niekiedy zaś - głównie te spoza Europy zbliżają mnie do miejsc i ludzi, których nie było mi dane odwiedzić i spotkać. Kiedyś czytałem wiele książek podróżniczych, obecnie natomiast poznaję świat poprzez mity, legendy i baśnie.

Są też takie opowieści, które można dość łatwo sobie "pożyczyć" i osadzić we własnym środowisku kulturowym. Spośród tych dwóch opowieści, które tu wymieniłem, zupełnie nie da się tego zrobić z mitem maoryskim - bo ma on bardzo mocno etniczny charakter i jeśli już go wystawiać, to musi mieć ten charakter zachowany, i musi być do niego odpowiedni komentarz ukazujący tło kulturowe. Swobodnie natomiast można przeszczepić na nasz rodzimy grunt opowieść tatarską. 

Obecnie modne jest określenie "grabież kulturowa" i jest ona mocno piętnowana - czasem słusznie, ale bardzo często absurdalnie i przesadnie. Nie, nie traktuję takiego "pożyczenia" jako "grabieży kulturowej". Przede wszystkim staram się do każdej opowieści podchodzić z ogromnym szacunkiem do tej kultury, w której się zrodziła. Poza tym... baśnie same z siebie wędrują po całym świecie, i czasem identyczne wątki pojawiają się w zaskakująco różnych miejscach. Ostatnio rozmawiałem z kolegą, bajarzem i podróżnikiem, który miał przyjemność opowiadać w Ameryce Południowej, i wybrał do tego jedną z klasycznych baśni kaszubskich. Podczas występu był bardzo zdumiony, że publiczność bardzo wyraźnie dobrze rozumie tą opowieść. Po występie ktoś podszedł do niego i powiedział: "Ale my to znamy! Ta opowieść pochodzi z Ekwadoru (bodajże tam to było, nie pamiętam) i ma ponad 3,5 tysiąca lat." Kolega był w zupełnym szoku. Ja zwykłem sprawę tłumaczyć tak: baśń jest jak nasionko kwiatu, które, niesione wiatrem, leci niekiedy bardzo daleko, by gdzieś tam osiąść na ziemi i wykiełkować, a wiatrem tym jest bajarz, który opowieść przenosi. Tylko raz jeszcze podkreślam: trzeba to zawsze czynić z ogromnym szacunkiem do źródła.

No i przede wszystkim znajduję w baśniach źródło ogromnej przyjemności, dostarczają mi one wzniosłych przeżyć artystycznych, zachwycam się ich pięknem i unikalnym "klimatem", a niekiedy także duchowych. Każda baśń, każda legenda i każdy mit zabiera mnie na chwilę z tego świata - od "szarzyzny" dnia powszedniego, od codziennych problemów i zmartwień - i niesie zupełnie gdzie indziej. Każda taka opowieść, każda taka książka, są swoistym "narzędziem", czy może "wehikułem", do odbycia niezwykłej podrózÿ, właściwie "dookoła świata", a niekiedy jednocześnie bardzo, bardzo blisko, bo w głąb siebie.

Jednocześnie też każda taka opowieść to świetne narzędzie terapeutyczne. Nie kryję tego, że jestem osobą z niepełnosprawnością (chociaż na pozór nie wyglądam na to). Staram się o tym mówić wprost - nie licząc na współczucie (chociaż proszę o pomoc), lecz by pokazywać, że osoby z niepełnosprawnością, mają wiele do zaoferowania, są wartościowymi ludźmi. Właśnie baśnie wiele w moim życiu zmieniły - pomagają mi walczyć z moimi własnymi ograniczeniami. Pamiętam dobrze mój pierwszy publiczny występ jako opowiadacza. Właśnie takie "ziarenko" baśni - zresztą zupełnie nieznanego pochodzenia" wpadło w moje serce i "wykiełkowało", i ja - z natury bardzo nieśmiały i nieco introwertyczny - stanąłem na scenie i opowiedziałem, bo czułem, że muszę to opowiedzieć. 

Baśnie - czy to czytane w książkach, czy opowiadane - są doskonałą formą terapii, źródłem psychicznej i duchowej odnowy, regeneracji. Od lat modna jest "bajkoterapia". Chociaż "bajka terapeutyczna" jest specyficznym gatunkiem, swego rodzaju "konstrukcją", do stworzenia której trzeba mieć wiedzę i zdolności, to jednak - uważam na podstawie właznego doświadczenia - każda taka opowieść ma swój wymiar terapeutyczny. Przynajmniej tak to działa w moim przypadku - więc każdy, kto mi podaruje książkę, lub wesprze finansowo, bym mógł ją kupić lub zainwestować w nasz mały, bajarski teatrzyk, lub nas zaprosi, to jest to tak, jakby mi kupił paczkę leków.

Może tyle na teraz. A jeśli coś jeszcze mi przyjdzie do głowy, to może... ciąg dalszy nastąpi. ;)

środa, 2 lipca 2025

Nowe książki na regale

I znów trafiły na mój regał dwie ciekawe książki z opowieściami. Jedna - "Rycerze Króla Jegomości" Andrzeja Żaka" - od tzw. "dobrej duszy" - znajomej bibliotekarki, która wypatrzyła ją na regale do wymiany czytelniczej, stojącym w ich placówce. Drugą zaś - "Podania i legendy wileńskie" Władysława Zahorskiego" - zdobyłem sam, w podobnej szafce w innym miejscu.

Obie, rzecz jasna, bardzo mnie cieszą. Pierwsza to - jak widzę - połączenie baśni, legend i historii prawdziwych, które legendą obrosły, o rycerzach naszych. A do rycerstwa i ich "złotych czasów" mam sporą słabość, więc z pewnością będzie to wspaniała lektura. Druga zaś będzie miłym powrotem - choć tylko sercem, myślą i duchem - bowiem miałem przed laty okazję i przyjemność, by zwiedzić Wilno. Przyznam też, że od dawna mnie kusiła. Tylko mam pewien problem: gdzie ją umieścić w regale? Bo osobno u mnie stoją baśnie i legendy polskie i zagraniczne. A w Wilnie to się wszystko splata mocno ze sobą - i polskie, i litewskie wątki.

Legenda średzkiej kolegiaty

Środa Wielkopolska to dzisiaj niepozorne, niewielkie miasto. Z wyjątkiem kolejki wąskotorowej nie przyciąga zbyt wielu turystów. Miasto nie ...