czwartek, 1 maja 2025

Święty Wojciech - "kamień węgielny" Królestwa Polskiego

Trochę po wariacku pracuję nad czymś, co nie wiem, czy się uda, czy znajdą się na realizację tego zamierzenia odpowiednie fundusze - nad opowieścią o drodze Bolesława Chrobrego do korony królewskiej. Ale jeśli będę pracować, to może się uda - a jeśli nie będę pracować, to na pewno się nie uda, więc... 😉

Opowieść o drodze księcia Bolka do korony, do godności królewskiej, trzeba na pewno zacząć od osoby św. Wojciecha - biskupa Pragi, który w bardzo dramatycznych okolicznościach musiał opuścić powierzony mu Kościół. To bardzo ciekawa i wielowymiarowa postać, którą większość z nas zna w gruncie rzeczy tylko bardzo powierzchownie. Ciekawy obraz św. Wojciecha można ukształtować sobie jednak czytając wnikliwie jego żywoty - zwłaszcza zaś ten, którego autorstwo przypisuje się jego bratu, Radzymowi, spisany w Rzymie i mający służyć pozyskaniu dla niego godności "świętego" i zgody na jego kult. Nawet jeśli to "hagiografia", forma religijnej propagandy, to jednak ciekawie jest czytać i myśleć, można wyciągnąć interesujące wnioski.

Św. Wojciech jawi mi się jako człowiek głęboko wierzący, prawdziwy gorliwiec, który stawał po stronie ludzi uciśnionych, zabiegał o prawdziwie chrześcijańskie życie, o łagodność i dobroć, o przebaczanie. Za to zresztą był znienawidzony przez możnych, na których czyny nie przymykał oczu; tak samo, jak za pochodzenie z rodu Sławnika, księcia libickiego. Sławnikowice rywalizowali z będącymi u władzy Przemyślidami i zakończyło się to tragicznym w skutkach najazdem Wrszowców, i zapewne samych Przemyślidów także, na Libice w 995 roku. Ocaleli z niego tylko: Sobiesław - senior rodu, Wojciech i Radzym. Historia Wojciecha jest ciekawa, tragiczna i zawiła sama w sobie, ale jej szczegóły nie są teraz dla mnie bardzo istotne - zajmuje mnie jedynie przybycie do Polski i wyprawa misyjna zakończona śmiercią.

Nie mogąc pozostać w Pradze, ani w Czechach, Wojciech z Radzymem udali się do Polski, gdzie - u boku księcia Bolesława - przebywał już Sobiesław. Nie wiadomo czy było to inicjatywą Wojciecha, czy Sobiesława, który być może zaprosił braci - wygnańców. Być może Wojciech, pragnący udać się na misje, naradzał się w tej sprawie z cesarzem Ottonem III, którego poznał, i zaprzyjaźnił się z nim, będąc w Rzymie. Nie wiadomo, kiedy dokładnie dotarł na dwór Chrobrego, ani ile spędził tam czasu, nim wyruszył w dalszą drogę - najpierw wzdłuż Wisły do Gdańska, a stamtąd do Prus. Ślady jego bytności zachowały się zarówno w starych kronikach, jak i legendach. 

Niektóre z legend są bardzo ciekawe i wydają się nawet być wiarygodne - zwłaszcza te z okolic Gniezna, bo gorliwy Wojciech raczej nie siedział spokojnie na dworze Chrobrego, a wykorzystywał czas zapewne do głoszenia Ewangelii w kraju, który przecież był dopiero w pierwszym stadium chrystianizacji. Oczywiście jednak większość tych legend - że a to tu był, a to tam, a to jeszcze gdzie indziej - to są zupełne bajania, bo... Wojciechowi by życia nie starczyło na to wszystko! Ale jeszcze będzie okazja, by te legendy przybliżyć - i te bardziej znane, i te zapomniane.

W chwili obecnej najbardziej zastanawia mnie kwestia dlaczego właściwie Wojciech udał się do Prus?  Przypuszcza się, że znał on mowę Lutyków, a zapewne także ich kulturę, i naturalniejszym wydaje się, żeby właśnie tam się skierował. Wysłanie go do Prusów było jednak zapewne korzystniejsze dla Chrobrego. Tylko, że... chyba trudniej o gorzej zorganizowaną wyprawę misyjną. Owszem, Chrobry dał mu zbrojną eskortę - której ten jednak nie chciał, i gdy tylko zlądowali łodziami na pruskim brzegu, natychmiast ich odprawił do Gdańska. Ale Wojciech, jak się zdaje, nie został wyposażony w to, co dla misji jest kluczowe - w wiedzę o ludach, którym miał głosić Ewangelię, ich wierzeniach i obyczajach. A tą wiedzę zapewne miano i na dworze Chrobrego, i - co już na pewno - w Gdańsku, gdzie przecież były relacje np. handlowe z Prusami, i Prusowie przybywali do Gdańska i gdańscy kupcy do Prusów, choćby do portu Truso. 

Wydaje się, że Wojciech zupełnie nie wiedział, jak się z tymi ludźmi porozumieć, jak się w ich kraju zachowywać, na co szczególnie zważać - np. właśnie na ich "miejsca święte", "święte gaje" - a właśnie naruszenie jednego z nich miało rozjuszyć Prusów, zwłaszcza ich kapłana. Gdy czytam opisy tej misji, to widzę wyraźnie, już od samego początku, że ona MUSIAŁA skończyć się katastrofą! Właściwie Wojciech... zyskał to, czego pragnął, bo był mocno "zafiksowany" na punkcie grzechu, grzesznej natury - i z żywotów przebija lęk przed wiecznym potępieniem i szukanie ratunku, zbawienia, które mogła zapewnić choćby właśnie męczeńska śmierć za wiarę. 

To zdaje się może kontrowersyjne? Ja to znajduję w jego "żywcie"! To, co teraz napiszę, to dopiero będzie może dla wielu kontrowersyjne. Zastanawiam się bowiem, czy Chrobry... nie wykorzystał bezwzględnie biskupa Wojciecha do swoich celów. Gdyby jego działalność misyjna się powiodła - otworzyłoby to drogę do rozszerzenia wpływów Chrobrego na ziemie pruskie. To oczywiste. Ale ja się zastanawiam, czy Chrobry nie potrzebował przede wszystkim... męczennika, którego można by otoczyć kultem, na którym można by budować Kościół i Państwo, wynieść też w górę godności samego siebie i swój ród. A co, jeśli Chrobry z premedytacją posłał Wojciecha - którego akurat szczęśliwy (dla Chrobrego) traf nadarzył - tam, gdzie mógł zginąć, i z tą samą premedytacją nie wyposażył go w wiedzę, która mogła mu uratować życie, by nie pchał się do ich "świętego gaju"?

Prusowie tradycyjnie przedstawiani są - choćby właśnie w żywotach św. Wojciecha - jako lud dziki, barbarzyński. Zapewne nieraz byli utrapieniem dla Słowian, najeżdżali ziemie (podbite przez) Piastów. Ale historycy nie znajdują - z tego, co wiem - niczego na potwierdzenie tej dzikości, tego barbarzyństwa. Czytałem gdzieś kiedyś, że byli przywiązani do własnej wiary, do tradycji, ale nie byli wcale "żądni krwi" - że byli otwarci i gościnni, ale trzeba było umieć ich uszanować. Biskupa Wojciecha i jego towarzyszy także potraktowali względnie dobrze - nakazując im tylko niezwłoczne opuszczenie ich ziem. Możliwe, że nie chcieli  by obcy ingerowali w ich sprawy, w ich zwyczaje i wierzenia - najpewniej też byli świadomi, że szerzenie wiary chrześcijańskiej oznacza także szerzenie wpływów mocnego sąsiada, Chrobrego. Chrobry był mądry - i cwany - ale i Prusowie wcale nie byli zapewne głupi i wiedzieli dobrze, jak łączy się ze sobą chrześcijańska wiara i władza. Odprawili misjonarzy raz i drugi - a we wściekłość wpadli, gdy ci naruszyli ich "tabu", ich "święty gaj". No właśnie - Wojciech nie musiał zginąć, gdyby miał odpowiednią wiedzę. I może gdyby w swej gorliwości misyjnej nie był... zbyt nachalny.

Czy Chrobry taki rozwój wypadków przewidział i może tak tym wszystkim pokierował? Ta myśl uporczywa we mnie samym wywołuje niepokój i sprzeciw. Bo mamy mocno zakorzeniony bardzo wyidealizowany obraz, wyobrażenie o naszej historii i postaciach... Ja zawsze powtarzam, że my swoje dzieje postrzegamy tak: my nigdy nic nikomu, a zawsze byliśmy ofiarami innych. A przecież raz nas najeżdżano, innym razem my najeżdżaliśmy; raz nas wyrzynano - kiedy indziej zaś to my wyrzynaliśmy innych. Wyobrażenie o Mieszku I czy Bolesławie Chrobrym też mamy wyidealizowane. I nawet dumni jesteśmy z ich podbojów - a że przy okazji lała się krew, że mordowano i gwałcono, to już jakoś do nas nie dociera. Nasi "pierwsi historyczni władcy" jawią mi się jako wielcy jak chodzi o politykę, taktykę, budowanie państwa i własnego rodu; przy tym jednak bardzo bezwzględni i cyniczni. Potrafili doskonale wykorzystywać religię do swoich celów - i religia katolicka dawała im wielkie możliwości, była doskonałym narzędziem władzy.

Gdy mówimy o koronacji Chrobrego, to - powtarzam - trzeba zacząć od roku 997. Wówczas zaczęła się swoista "gra o tron". Obawiam się, że dobry biskup Wojciech był "pionkiem na szachownicy" - i to takim, którego się poświęca, by wygrać - a rozgrywającym był Bolesław Chrobry. Muszę przyznać, że sam nie wiem, jak sobie z tą mroczną wizją poradzić. Tym bardziej jak sobie poradzić z opowiedzeniem tej drogi Chrobrego do korony królewskiej. Sam własną drogę do opowiedzenia tego widzę wciąż dość niejasno, w ogólnym tylko zarysie - i ukazuje się ona krok po kroku, w miarę tworzenia opowieści. Na pewno nie może opowieść ta być tak mroczna, jak te moje przemyślenia. No właśnie - to, że piszę i dzielę się swymi przemyśleniami, to także tylko jakiś kroczek w tworzeniu tej opowieści, próba "budowania sobie" obrazu tamtych czasów i zdarzeń, wczuwania się w to...

Niestety, Chrobry jakoś nie "obrósł legendami", a przynajmniej nie znam żadnej, która by była związana z koronacją. Jeśli więc chcę coś o tym opowiedzieć, to trzeba się oprzeć na tym, co wiemy lub czego można się domyślić. Nie, nie będzie w tym baśniowości - postaram się tylko jak najlepiej opowiedzieć, jak to było lub jak być mogło. Na pewno z szacunkiem do naszej historii i tradycji, w sposób jak najbardziej godny. Może na tym zapewnieniu skończę te bajarsko - historyczne dywagacje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Legenda średzkiej kolegiaty

Środa Wielkopolska to dzisiaj niepozorne, niewielkie miasto. Z wyjątkiem kolejki wąskotorowej nie przyciąga zbyt wielu turystów i szczerze m...