Marcin Wędrowiec wybrał się znów na małe zakupy. Pieniędzy w kieszeni wprawdzie niewiele, ale książki mają względem mnie jakąś... cholerną siłę przyciągania! Więc, choć mam ich całe mnóstwo, to i tak wciąż pożądam nowych. Czasem śmieję się, że tak, jak niektórzy z powodu nałogów potajemnie różne rzeczy z domu wynoszą, tak ja... potajemnie do domu wnoszę książki. Śmieję się także, że dobrze, że sąsiedzi mieszkający piętro niżej nie wiedzą, ile mam książek, bo... lękaliby się o kondycję swego sufitu!
Przyszły więc przeróżne bajędy. Głównie krajowe, ale też opowieści... lapońskie. Tak, tak - lapońskie, nie japońskie! Zaznaczam, bo dla wielu wyszukiwarek "baśni lapońskich" tak jakby... nie ma i automatycznie korygują zapytanie i wyświetlają wyniki dla "baśnie japońskie". Niekiedy gryzę się w język, by głośno nie kląć. Są też legendy arturiańskie w interpretacji słynnej norweskiej pisarki, Sigrid Unset. Jest też wreszcie - wracając do kraju - nie legendą wprawdzie, a powiastka o założeniu Pobiedzisk. Ale mam nadzieję, że i w niej coś z pobiedziskich legend jest wplecione.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz