Było to jakoś na wiosnę 2022 roku. Pewnego dnia odezwał się do mnie nasz Wielki Mistrz Bajarzy, Łukasz i oznajmił: "Wiesz, Marcin, jest taki konkurs literacki w Złotowie, ogłoszony przez muzeum regionalne, na legendę o średniowiecznym mieczu. Pomyślałem, że może byś spróbował coś napisać?" Dość mocno mnie tym zaskoczył, ale gdy ochłonąłem miałem ochotę odpowiedzieć: "Łukasz, ty zwariowałeś? Jak mam napisać o jakimś mieczu, którego w dodatku na oczy nie widziałem? Ja w ogóle nawet w życiu w Złotowie nie byłem!" Tym bardziej, że pisanie na "zadany temat" nigdy mi jakoś nie szło i zawsze tego unikałem. Moje opowieści rodzą się z serca, z przeżyć czy w oparciu o jakieś źródło, które dostarcza mi "ożywczego natchnienia". A tu masz! Napisać o jakimś mieczu! "No dobra, pomyślę, dzięki!" - odpowiedziałem, zajrzałem nawet na stronę muzeum, ale z takim przekonaniem w sercu, że i tak nic z tego nie będzie, no nie ma mowy.
...ni to legenda - bo legendą może trudno ją naprawdę nazwać...
...ni to baśń - bo klimat baśniowy z pewnością jest...
...ni to opowiadanie fantastyczne - chociaż może to ostatnie najbardziej.
No właśnie... Ta moja "legenda" najbliższa była opowiadaniu fantastycznemu. Od młodości uwielbiałem s-f czy fantasy i "kręciły mnie" np. podróże w czasie czy przejścia przez tajemnicze portale, z pomocą których można się było przenosić do innych światów. Tak samo zaczytywałem się w literaturze przygodowej a także uwielbiałem historię. I od dzieciństwa uwielbiałem (i nadal - przyznaję się szczerze - uwielbiam!) np. serię książek o Panu Samochodziku. I gdzieś na "skrzyżowaniu" tego wszystkiego zaczęła wyrastać ta moja "legenda" o mieczu.
Miłośnicy twórczości Zbigniewa Nienackiego na pewno mogą się w niej dopatrzeć lekkiej inspiracji zwłaszcza książką i serialem "Pan Samochodzik i templariusze". Oto bowiem ojciec z synem jadą na wycieczkę na Krajnę. Syn czyta przewodnik turystyczny, a tu Tato - niczym ten Pan Samochodzik - zaczyna snuć opowieści o tym zakątku Polski i jego dziejach. Wreszcie odwiedzają złotowskie muzeum, gdzie chłopiec ma okazję wciąć w ręce stary, zżarty częściowo przez rdzę i zgięty miecz. Zamyka oczy, słuchając kustosza. I tu zaczyna się "magia"! Gdy je otwiera nie jest już w muzeum, lecz w lesie, i nagle pojawia się młody rycerz na koniu... Miecz staje się jakby "machiną czasu" czy raczej dotknięcie go jakby przejściem przez "portal", przez jakieś "pęknięcie w strukturze czasu". Więcej nie zdradzę - no w każdym razie dużo więcej...
Oczywiście praca nie polegała tylko na spisaniu wytworów wyobraźni. Potrzebowałem do tego jak najwięcej dowiedzieć się o Złotowie i Krajnie Złotowskiej - bo taki był też wymóg w tym konkursie, by opowiadanie było związane z regionem, a ja - jak już wspomniałem - nigdy w życiu tam nie byłem! Ot, wyzwanie! Zacząłem więc czytać dzieje tych okolic, już od wczesnego średniowiecza - i dowiedziałem się np. że Złotów nazywał się niegdyś Wielatów, prawdopodobnie od Weletów - związku plemion słowiańskich znad Bałtyku, których wpływy i osadnictwo mogło sięgnąć tych terenów, i ta nazwa się pojawia jeszcze w XV wieku, i w mojej opowieści. Szukałem opisów, oglądałem zdjęcia - by mieć jakieś pojęcie o tym, jak te miejsca wyglądają i wyobrazić sobie, jak mogły wyglądać kiedyś, próbować "poczuć" jakoś bez bezpośredniego kontaktu, trochę jakby mentalnie. Ale i to było mało!
Bardzo inspirujące było dla mnie... wygięcie miecza. Jak do tego mogło dojść? No, w bitwie pewnie! A najbliższa wielka bitwa była pod Koronowem - 10 października 1410 roku. Trzeba było więc sobie przypomnieć wiele o wojnie Królestwa Polskiego z Zakonem, o bitwie pod Grunwaldem i... zmarnowanym w niej zwycięstwie, także dowiedzieć jak najwięcej o samej bitwie pod Koronowem, i o tym miasteczku, jego położeniu, o ukształtowaniu terenu, ówczesnym znaczeniu i wyglądzie. Napisałem nawet do Urzędu Miasta i Gminy w Koronowie "w takiej nietypowej sprawie" Z urzędu w Koronowie - i nawet mi książkę przysłali o swoim mieście i jego historii! Potrzebowałem także wiadomości o Nowej Marchii, która powstała w XIII i XIV wieku na skutek niemieckiej ekspansji na Ziemię Lubuską i Pomorze, a w 1. połowie XV wieku przejściowo znalazła się pod zwierzchnictwem krzyżackim, i jak mniej więcej przebiegała jej granica z Koroną.
Uważam, że nawet bajanie, snucie fantazji, koniecznie musi być poparte rzetelną wiedzą - z zakresu etnografii, geografii, historii... A tej potrzebowałem - zwłaszcza historycznej - w tym wypadku naprawdę dużo. Wymagało to więc sporo pracy, czytania i myślenia. Pewnie można było nazmyślać, ale i w tym chciałem iść w ślady Nienackiego, by ta opowieść była czymś więcej, niż tylko jakąś bajędą. Chciałem próbować zaciekawić i przekazać także jakąś wiedzę, dzielić się pasją do historii i przygód. Zarys opowieści powstał bardzo szybko, ale dopracowywanie jej szczegółów wymagało znacznie więcej - tak, że pracę swą przesłałem na konkurs... ostatniego dnia przyjmowania zgłoszeń. No i jakoś tak się stało, że zostałem... jednym z laureatów, zajmując III. miejsce.
Pisanie tej "legendy" dla mnie samego było... wielką przygodą i wędrówką - zarówno przez piękną Krajnę, jak i w czasie. Sam zaprzyjaźniłem się z moimi bohaterami - Tomkiem (z XXI wieku) i Kaźkiem (z XV wieku). To u mnie "cecha wrodzona" - i nie wstydzę się do tego przyznać, że majac prawie 50 lat, mam "zmyślonych przyjaciół", z którymi zawsze się dobrze czuję. Sam im niejako towarzyszyłem w wędrówce i przygodach, przeżywałem wszystko wraz z nimi - przez co cała opowieść to także moje emocje. Pogłębiałem swoją wiedzę o tych czasach - wielu sprawom mogłem i musiałem się przyjrzeć, poznać m.in. błędy, które sprawiły, że mimo zwycięstwa pod Grunwaldem nie złamano do końca potęgi zakonu - prawda, że opierając się na kronice Długosza, która jest głównym źródłem wiedzy o tej wojnie, ale sam Długosz... niezbyt lubił Jagiełłę. O tym także jest ta opowieść. Wspaniałą przygodą była dla mnie nie tylko ich wędrówka w terenie, ale i ta moja wędrówka w głąb wiedzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz