sobota, 22 marca 2025

O tym, jak to w Złotowie konkurs (prawie) wygrałem

Było to jakoś na wiosnę 2022  roku. Pewnego dnia odezwał się do mnie nasz Wielki Mistrz Bajarzy, Łukasz i oznajmił: "Wiesz, Marcin, jest taki konkurs literacki w Złotowie, ogłoszony przez muzeum regionalne, na legendę o średniowiecznym mieczu. Pomyślałem, że może byś spróbował coś napisać?" Dość mocno mnie tym zaskoczył, ale gdy ochłonąłem miałem ochotę odpowiedzieć: "Łukasz, ty zwariowałeś? Jak mam napisać o jakimś mieczu, którego w dodatku na oczy nie widziałem? Ja w ogóle nawet w życiu w Złotowie nie byłem!" Tym bardziej, że pisanie na "zadany temat" nigdy mi jakoś nie szło i zawsze tego unikałem. Moje opowieści rodzą się z serca, z przeżyć czy w oparciu o jakieś źródło, które dostarcza mi "ożywczego natchnienia". A tu masz! Napisać o jakimś mieczu! "No dobra, pomyślę, dzięki!" - odpowiedziałem, zajrzałem nawet na stronę muzeum, ale z takim przekonaniem w sercu, że i tak nic z tego nie będzie, no nie ma mowy.

 
Ale ten miecz jakoś mi jednak "utkwił w głowie" i najbliższej nocy, i kolejnego dnia też, miałem w niej już tylko średniowiecznych rycerzy, jakąś bitwę i śmigające miecze! 
 
Poprosiłem jeszcze muzeum organizujące konkurs o jakieś lepsze zdjęcie tego miecza - jeśli nie mogłem go zobaczyć bezpośrednio, i jakoś "poczuć", to liczyłem chociaż na obraz, choćby do wydruku na sztywnym papierze. Bo czasem i martwy przedmiot potrafi "przemówić" - to liczyłem na to, że może sam obraz też zadziała. Chciałem jakoś, powiedzmy, "nawiązać więź" z tym mieczem, w nadziei, że jakoś sam mi o sobie "opowie". Dokładnie tak, jak czasem opowiadały mi o sobie różne miejsca - szedłem tam, a sama rodziła się baśń, która po prostu "bajała się sama", trafiała do mojego serca i głowy i bardzo chciała stamtąd wyjść na zewnątrz, "do ludzi".
 
Szukałem natchnienia, pomysłu - bo ten "mętlik rycerski", który się tak szybko pojawił w mojej głowie był jednak mocno, mocno chaotyczny i nieukierunkowany choćby w najmniejszym stopniu. Ale w końcu "uchwyciłem nić" - w sumie nawet i bez wydrukowanej pomniejszonej papierowej "repliki" oręża - i nie mogło być inaczej, po prostu zacząłem pisać. Bez żadnego planu czy choćby szkicu, zarysowanego jakoś w punktach scenariusza. I tak, kawałek po kawałku, zaczęła powstawać...
...ni to legenda - bo legendą może trudno ją naprawdę nazwać...
...ni to baśń - bo klimat baśniowy z pewnością jest...
...ni to opowiadanie fantastyczne - chociaż może to ostatnie najbardziej. 

No właśnie... Ta moja "legenda" najbliższa była opowiadaniu fantastycznemu. Od młodości uwielbiałem s-f czy fantasy i "kręciły mnie" np. podróże w czasie czy przejścia przez tajemnicze portale, z pomocą których można się było przenosić do innych światów. Tak samo zaczytywałem się w literaturze przygodowej a także uwielbiałem historię. I od dzieciństwa uwielbiałem (i nadal - przyznaję się szczerze - uwielbiam!) np. serię książek o Panu Samochodziku. I gdzieś na "skrzyżowaniu" tego wszystkiego zaczęła wyrastać ta moja "legenda" o mieczu. 

Miłośnicy twórczości Zbigniewa Nienackiego na pewno mogą się w niej dopatrzeć lekkiej inspiracji zwłaszcza książką i serialem "Pan Samochodzik i templariusze". Oto bowiem ojciec z synem jadą na wycieczkę na Krajnę. Syn czyta przewodnik turystyczny, a tu Tato - niczym ten Pan Samochodzik - zaczyna snuć opowieści o tym zakątku Polski i jego dziejach. Wreszcie odwiedzają złotowskie muzeum, gdzie chłopiec ma okazję wciąć w ręce stary, zżarty częściowo przez rdzę i zgięty miecz. Zamyka oczy, słuchając kustosza. I tu zaczyna się "magia"! Gdy je otwiera nie jest już w muzeum, lecz w lesie, i nagle pojawia się młody rycerz na koniu... Miecz staje się jakby "machiną czasu" czy raczej dotknięcie go jakby przejściem przez "portal", przez jakieś "pęknięcie w strukturze czasu". Więcej nie zdradzę - no w każdym razie dużo więcej...

Oczywiście praca nie polegała tylko na spisaniu wytworów wyobraźni. Potrzebowałem do tego jak najwięcej dowiedzieć się o Złotowie i Krajnie Złotowskiej - bo taki był też wymóg w tym konkursie, by opowiadanie było związane z regionem, a ja - jak już wspomniałem - nigdy w życiu tam nie byłem! Ot, wyzwanie! Zacząłem więc czytać dzieje tych okolic, już od wczesnego średniowiecza - i dowiedziałem się np. że Złotów nazywał się niegdyś Wielatów, prawdopodobnie od Weletów - związku plemion słowiańskich znad Bałtyku, których wpływy i osadnictwo mogło sięgnąć tych terenów, i ta nazwa się pojawia jeszcze w XV wieku, i w mojej opowieści. Szukałem opisów, oglądałem zdjęcia - by mieć jakieś pojęcie o tym, jak te miejsca wyglądają i wyobrazić sobie, jak mogły wyglądać kiedyś, próbować "poczuć" jakoś bez bezpośredniego kontaktu, trochę jakby mentalnie. Ale i to było mało!

 

Bardzo inspirujące było dla mnie... wygięcie miecza. Jak do tego mogło dojść? No, w bitwie pewnie! A najbliższa wielka bitwa była pod Koronowem - 10 października 1410 roku. Trzeba było więc sobie przypomnieć wiele o wojnie Królestwa Polskiego z Zakonem, o bitwie pod Grunwaldem i... zmarnowanym w niej zwycięstwie, także dowiedzieć jak najwięcej o samej bitwie pod Koronowem, i o tym miasteczku, jego położeniu, o ukształtowaniu terenu, ówczesnym znaczeniu i wyglądzie. Napisałem nawet do Urzędu Miasta i Gminy w Koronowie "w takiej nietypowej sprawie" Z urzędu w Koronowie - i nawet mi książkę przysłali o swoim mieście i jego historii! Potrzebowałem także wiadomości o Nowej Marchii, która powstała w XIII i XIV wieku na skutek niemieckiej ekspansji na Ziemię Lubuską i Pomorze, a w 1. połowie XV wieku przejściowo znalazła się pod zwierzchnictwem krzyżackim, i jak mniej więcej przebiegała jej granica z Koroną. 

Uważam, że nawet bajanie, snucie fantazji, koniecznie musi być poparte rzetelną wiedzą - z zakresu etnografii, geografii, historii... A tej potrzebowałem - zwłaszcza historycznej - w tym wypadku naprawdę dużo. Wymagało to więc sporo pracy, czytania i myślenia. Pewnie można było nazmyślać, ale i w tym chciałem iść w ślady Nienackiego, by ta opowieść była czymś więcej, niż tylko jakąś bajędą. Chciałem próbować zaciekawić i przekazać także jakąś wiedzę, dzielić się pasją do historii i przygód. Zarys opowieści powstał bardzo szybko, ale dopracowywanie jej szczegółów wymagało znacznie więcej - tak, że pracę swą przesłałem na konkurs... ostatniego dnia przyjmowania zgłoszeń. No i jakoś tak się stało, że zostałem... jednym z laureatów, zajmując III. miejsce.

Pisanie tej "legendy" dla mnie samego było... wielką przygodą i wędrówką - zarówno przez piękną Krajnę, jak i w czasie. Sam zaprzyjaźniłem się z moimi bohaterami - Tomkiem (z XXI wieku) i Kaźkiem (z XV wieku). To u mnie "cecha wrodzona" - i nie wstydzę się do tego przyznać, że majac prawie 50 lat, mam "zmyślonych przyjaciół", z którymi zawsze się dobrze czuję. Sam im niejako towarzyszyłem w wędrówce i przygodach, przeżywałem wszystko wraz z nimi - przez co cała opowieść to także moje emocje. Pogłębiałem swoją wiedzę o tych czasach - wielu sprawom mogłem i musiałem się przyjrzeć, poznać m.in. błędy, które sprawiły, że mimo zwycięstwa pod Grunwaldem nie złamano do końca potęgi zakonu - prawda, że opierając się na kronice Długosza, która jest głównym źródłem wiedzy o tej wojnie, ale sam Długosz... niezbyt lubił Jagiełłę. O tym także jest ta opowieść. Wspaniałą przygodą była dla mnie nie tylko ich wędrówka w terenie, ale i ta moja wędrówka w głąb wiedzy.

Ale była i wędrówka w terenie... Chociaż nie było to łatwe, wybrałem się osobiście do Złotowa - autostopem 170 km, przy nie najlepszej pogodzie - by wziąć udział w zorganizowanym podczas "majówki" pikniku historycznym, podczas którego osobiście odebrałem nagrodę. Była więc okazja odwiedzić muzeum - niewielkie, lecz ciekawe i godne polecenia - i przede wszystkim zobaczyć ów miecz, jakich jest wiele, ale oni są z niego dumni a i dla mnie przecie stał się bardzo ważny. Oj, trochę żałuję w sumie, że nie pomyślałem, by poprosić, bym mógł go ostrożnie wziąć do ręki - tak, jak mój bohater. No cóż... Dowiedziałem się też więcej ciekawych rzeczy o historii tego malutkiego miasteczka powiatowego w północnej Wielkopolsce. Zaopatrzyłem się - no bo jakże by inaczej! - w miejscowe legendy, które natychmiast zacząłem chłonąć, dowiadując się m.in. dlaczego w herbie miasta jest jeleń. Poznałem także historię niezwykle ciekawej postaci z dziejów Złotowa, Andrzeja Karola Grudzińskiego. Wraz z częścią szlachty wielkopolskiej - okrył się hańbą podczas "potopu szwedzkiego", zdradzając Rzeczpospolitą na rzecz najeźdźcy, lecz potem wrócił na służbę Rzeczypospolitej i znacznie się w niej zasłużył, odzyskując cześć. Był on, jak się przypuszcza, wzorcem, a przynajmniej jednym z wzorców, dla sienkiewiczowskiego Andrzeja Kmicica. Podziwiałem też pokazy... husarii. 
 
Nie doświadczyłbym tego, gdyby nie ta moja pasja do historii i do bajania! no i tak to właśnie w Złotowie konkurs (prawie) wygrałem Tylko trzecie miejsce, czy aż trzecie miejsce? Nie przywiązuję do tego znaczenia - był to mój pierwszy sukces w konkursie literackim, i tylko to się liczy, prócz - rzecz jasna - samej wielkiej frajdy tworzenia.
 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Legenda średzkiej kolegiaty

Środa Wielkopolska to dzisiaj niepozorne, niewielkie miasto. Z wyjątkiem kolejki wąskotorowej nie przyciąga zbyt wielu turystów i szczerze m...