Mam na imię Marcin. W pewnym momencie mojego życia, w wykonywanej przeze mnie pracy - nie, wcale nie związanej z baśniami i legendami - przylgnęła do mnie ksywka "Rumcajs". No, ciekawe dlaczego. 😁 Nie przeszkadzało mi to, a wręcz przeciwnie - wychowałem się bowiem na starych bajkach z tv, m.in. tej czachosłowackiej o zbójniku Rumcajsie, jego żonie Hance i synku Cypisku. To bardzo sympatyczna postać - chociaż rozbójnik - i zaliczała się zawsze do moich ulubionych. No i polubiłem być tak nazywanym, i tak się zacząłem także przedstawiać, gdy zająłem się baśniami i legendami.
Wychowałem się klasycznie - na wspomnianych już kreskówkach z telewizji i sporej ilości książek. Na szczęście w siermiężnych czasach PRL, u schyłku którego przypadło moje dzieciństwo, w to jedno byliśmy naprawdę bogaci - w książki i filmy dla młodego czytelnika i widza. Pod wieloma względami były one stokroć lepsze, niż te późniejsze, gdyż często - w bajkowej formie - niosące wartości edukacyjne i wychowawcze, a przy tym rozbudzające też wyobraźnię, czy też głęboko zakorzenione - jak właśnie choćby ta o Rumcajsie - w tradycji i kulturze. Później przekaz stał się zbyt amerykański i japoński, zbyt nasycony tym, co obce i niekiedy... brutalne. Jednak niektóre bajki amerykańskie także uwielbiałem - oczywiście np. "Między nami jaskiniowcami" "The Flinstones"), "Rodzinę Jetsonów" i te bardziej klasyczna, jak "Gumisie" i "Smerfy".
Potem... wyrosłem z bajek i bardzo długo zajmowałem się w moim życiu bardzo poważną pracą, głęboko osadzoną w realiach tego świata i życia na nim - dziennikarstwem. Życie - a życie to nie bajka. Aż pewnego razu Przyjaciel z młodości, spotkany gdzieś na ulicach miasta, zaprosił mnie do swego "biura". Nasza przyjaźń odżyła po długim czasie sporadycznego, a nawet rzadkiego kontaktu. Marek - bo tak miał na imię mój Przyjaciel - zafascynowany był światem baśni i zaraził mnie swoją pasją. Ktoś kiedyś powiedział, że "z baśni się wyrasta a potem dorasta się do nich z powrotem" - i tak dokładnie było w moim przypadku. Dorosłem do baśni z powrotem, zacząłem się w nich zagłębiać, odkrywać ich piękno a także,,, sam je tworzyć i opowiadać.
Pierwszą moją baśń napisałem w roku 2017. Nie była ona zupełnie oryginalna. "Na tapet" wziąłem bowiem krótką opowiastkę filozoficzną z książki Piera d'Aubigny "Ślady" i bardzo ją rozwinąłem. Czytając oryginał widziałem bowiem, jak wiele da się do niej dopowiedzieć i jak bardzo ją ubarwić. Nadałem jej też nowy tytuł - "Cenniejsze niż złoto" - i zadebiutowałem z nią jako opowiadacz podczas poznańskiej "Nocy 1001 Baśni" w CK Zamek. Potem pojawiły się kolejne, w większości oparte na rodzimych tradycjach kulturowych czy autentycznych przekazach bajarskich, głównie z okolic mego rodzinnego Gniezna - o Rusałka z Koszyka; o Córach Jelenia; o karczmarzu - zbójniku z Waliszewa; o Piaście oraczu, jego synu Ziemowicie (w nieco innym, niż tradycyjne ujęcie); o znalezieniu Krzyża Świętego - pochodzeniu nazwy Jezioro Świętokrzyskie... Napisałem także autorską wersję kaszubskiej baśni o Zielonym Duszku z mojej ukochanej Jastarni. Niektóre oparte na autentycznych legendach, inne zaś w pełni autorskie. Napisałem także autorską baśń,w której opowiadam o... upadku meteorytu przed mniej więcej 5 tysiącami lat na obszarze obecnego Moraska, na obrzeżach Poznania.
Stopniowo o tych swoich baśniach, oraz baśniach i legendach w ogóle, będę próbował opowiedzieć. Także o swoim bajarskim księgozbiorze - który jest bardzo ważnym, może nawet najważniejszym "narzędziem" w tej pracy - bo jest skarbnicą opowieści a także wiedzy o przeszłości, o kulturze, o źródłach tych tradycyjnych bajań. Bo warsztat bajarski sięga daleko poza same baśnie i legendy! Tym bardziej, że zawsze staram się, by moje opowieści były możliwie jak najlepiej "umocowane" w prawdziwej naszej przeszłości; ukazywały nasze tradycje, wierzenia, świat naszych przodków taki, jakim był lub mógł być, by dawały wyobrażenie o tym, jak wierzyli oni i fantazjowali.
Piszę baśnie i legendy... Muszę jednak zaznaczyć, że chociaż próbowałem swoich sił w roli bajarza - opowiadacza, to jednak nie jestem takim klasycznym bajarzem. Głównie zajmuję się - jak chodzi o publiczne występy - teatrem ilustracji kamishibai. o to wychodzi nam - mnie i mojej przyjaciółce, Anastazji - najlepiej. Wykorzystujemy niekiedy gotowe bahki, wydane przez innych twórców, ale mamy też wiele naszych autorskich - między innymi właśnie nasze bajania z Gniezna i okolic. I bardzo, bardzo lubimy je publicznie prezentować - i gorąco pragniemy mieć ku temu jak najwięcej okazji - przy tym, chociaż ważne jest móc z tego żyć, to jeszcze ważniejsza jest sama przyjemność spotykania się z ludźmi (nie tylko dziećmi) i dzielenie się tymi opowieściami tak "z serducha".
Cóż... Mógłbym tak jeszcze długo pisać, ale po co? Nie wszystko i nie od razu. Przecież będą jeszcze inne posty. Może wiele, wiele postów... Bo potrzeba i czasu, i sił, i przestrzeni, by opowiadać o życiowej pasji. Postaram się ją stopniowo pokazywać. Na pewno też to, co staramy się robić. Pewnie też trochę naszego "twórczego zaplecza". No i w ogóle... 😉
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz