wtorek, 25 marca 2025

"Lech" i... mój szok!

Czytam, co tylko się da o naszych polskich legendach, zwłaszcza wielkopolskich, a jeszcze bardziej zwłaszcza ;) gnieźnieńskich. Zresztą co się nie da też czytam - nie wszystko da się bowiem czytać i strawić. Niekiedy trzeba dużo samozaparcia lub... dystansu. 

W poprzednim roku koncentrowałem się zwłaszcza mocno na osobie naszego legendarnego Praojca Lecha. A to dlatego, że akurat zajmowałem się legendami lechickimi, tworzeniem ich autorskich, niekiedy rozbudowanych wersji. No właśnie: legendami - bo jest ich więcej, niż tylko ta jedna o znalezieniu gniazda Orła Białego i założeniu Gniezna - tyle, że pozostałe są znacznie mniej znane, jak ta o założeniu Poznania czy popasie w Pobiedziskach. Można też odnieść wrażenie, że bywały pisane na siłę, aby tylko się podpiąć pod Gniezno, dowieść równie dawnego pochodzenia własnej miejscowości, powiązać ją z początkami Polski. Ale i w nich jest sporo uroku, więc nie mam nic przeciwko. Sam zresztą napisałem jedną opowieść o Lechu zupełnie własną, związaną jednak z Gnieznem, której mi bardzo, bardzo brakowało, by dzieje tego księcia jakoś "domknąć". 

Szukam i czytam nie tylko legendy czy baśnie, ale także wszystko to, co wokół nich powstaje. No i trafiłem przed rokiem na taką oto książeczkę:

Pełen jej tytuł to "Lech - książę Polan czyli Lechitów". Została wydana w 1924 roku w Grudziądzu w ramach Biblioteczki Domowej Wydawnictwa "Gazety Grudziądzkiej". Wszystkiego raptem 34 strony. Moją uwagę przykuł obrazek - dość ładny, lecz przy tym zabawny, bo jego autor g***o tam miał pojęcie o historii, o ubiorach wczesnośredniowiecznych i o... ptakach. No w każdym razie z tych ostatnich chyba nie spotkał innych, jak kury, i zdawało mu się, że orzeł - tak, jak kura - na ziemi ma swoje gniazdo. 

Jej autorem okazał się... ksiądz katolicki, Julian Antoni Łukaszkiewicz (1857 - 1937). Był on działaczem politycznym i społecznym, m.in. zaangażowanym na rzecz Polonii, a także krzewicielem patriotyzmu. Stąd też współpraca z "Gazeta Grudziądzką", która działała od 1894 roku i była jedną z najpoczytniejszych polskich gazet na Pomorzu, o dużym znaczeniu zwłaszcza w czasach zaborów, kiedy to podtrzymywała i rozniecała ducha narodowego, była ważnym źródłem informacji oraz niosła "kaganek oświaty" dla ludu. Cóż... raczej nieczęsto się zdarza, by ksiądz pisał baśnie i legendy - chociaż nasze najstarsze legendy zapisywali przecież kronikarze będący mnichami - i... przeczucie mi mówiło, że "nie wróży to dobrze", lecz postanowiłem być twardy. ;)

 

Bajanie księdza Juliana zaczyna się podobnie do mojego. Popularne wersje legendy są opowieścią o tym, jak Lech dotarł na wzgórze, gdzie znalazł gniazdo orła białego, i jak założył na nim swój gród, Gniezno - serce państwa. Widać, że obaj postawiliśmy sobie to samo pytanie: no dobrze, ale skąd przyszli? O tym bowiem w popularnych wersjach tej pięknej legendy nic się nie wspomina. Owszem, w najstarszych kronikarskich wersjach z XIII wieku tak - według Kroniki Polsko - Węgierskiej wywodzili się oni z Karantanii a według Kroniki Wielkopolskiej zaś z Panonii. Ja nie precyzuję w mojej wersji skąd, bardziej się skupiam na tym, co pchnęło ich w drogę - ks. Julian zaś wskazuje na tereny nad Morzem Czarnym, będące - zdaniem naukowców - w ogóle "matecznikiem" Słowian. 

Moja opowieść jest dogłębnie nasączona wiarą naszych przodków - może nawet wchodzę w swego rodzaju mistycyzm słowiański. Chciałem bowiem pokazać, że - wbrew temu, co się może zdawać - nie byli oni kulturalnie i duchowo "jałowi", że mieli swoich bogów, obrzędy i bogatą kulturę. Nie ucieka od tego i autor "Lecha" - i chwała mu za to, że jako ksiądz katolicki nie waha się nawet dość uroczo pisać o pogaństwie! Oszczędny jestem natomiast w wydarzenia "po drodze". U ks. Juliana natomiast dzieje się, oj dzieje - tyle i tak, że... u-hu-hu! 

Są u niego w gruncie rzeczy dwie wyprawy Polan / Lechitów na nowe ziemie. W pierwszej, na której się całkowicie koncentruje - idą kapłani i kniaziowie, prowadzeni przez orła białego i Biała Knehinię, kapłankę-wieszczkę. To wędrówka na pól realna, na pół mistyczna - znad Morza Carnego najpierw nad rozlewiska Dniestru, gdzie kniaź Kij zakłada Kijów; dalej wędrowcy zmierzają na północ, gdzie trafiają nad Bałtyk - do ujścia Niemna, potem na zachód aż do ujścia Odry; stamtąd wędrują na południe - w Beskidy i na wschód ku Tatrom; dalej, z biegiem Wisły ku Wawelskiemu Wzgórzu; wreszcie... nad Dniestr i Prut - skąd rozpoczęli wędrówkę. Przypomina to jakby 40-letnią wędrówkę ludu Izraela z Egiptu do Kanaanu! Autor zakreśla w ten sposób tereny dawnej Rzeczypospolitej / Polski. Zadziwiające i dla mnie, jako Gnieźnianina, bulwersujące jest, że nie ma w tej wędrówce i zakładaniu Polski miejsca dla... Gniezna! Nie ma o nim ani pół słowa! Za to wyniesienia doznaje... Kraków jako to miejsce dla Polski najważniejsze. Smutne to...

Ks. Julian opisuje tą wędrówkę Lechitów w wielkim, patriotycznym uniesieniu i z takim jakby "nabożeństwem", takim mistycyzmem, że aż się... mdło robi. Lecz kto wie, czy nie pisał tego jeszcze w czasie zaborów, dla wzniesienia i umocnienia "ducha narodowego". Czy to jednak usprawiedliwia kiczowatą landrynkowatość powieści?  Odnoszę wrażenie, że próbował pisać dla prostego ludu, a tak wzniośle, że... jakby chciał wzbić się jeszcze wyżej, niż w swych najwznieślejszych słowach i obrazach szybowali nasi Wieszcze Narodowi. Niestety, im do pięt nie dorasta i jest w tym zadęciu narodowym... śmieszny. A gdy się wydaje, że dziwniej i śmieszniej już być nie może...

Oto duchowny ten przenosi nas nagle do... Betlejem, gdzie narodził się Jezus Chrystus! Oto gwiazda, która poprowadziła do stajenki Mędrców, świeci także nad krajem Polan, więc i ci wyruszają przywitać Mesjasza! I tylko Polanom spośród Słowian ukazała się ta gwiazda - mamy więc jakby nowy "naró wybrany"! I oni ponieśli Mu skarby swej ziemi: bursztyn, ryby, plony pól, rudę żelazną, siarkę, marmury czy sól! Gdy czytałem, jak "Polanie padli na kolana przed najświętszą Rodziną, wołając z głębi zbolałego serca: o Jezu! o Maryjo! o święty Józefie!", płakałem już ze śmiechu! 

Złożyli swe dary posłowie polańscy, a potem od świętego Józefa wysłuchali wielu rad doskonałych, jak kraj budować i umacniać - tak, by stał się nawet... "pierwszą na świecie potęgą"! A potem...

A jeszcze potem...
...to już nawet i szkoda gadać!

Gdy swego czasu w jednej z katolickich książek z "legendami o Matce Bożej" przeczytałem o Maryi, że... co niedzielę prowadziła małego Jezusa do kościoła na mszę, myślałem, że już mnie nic nie będzie w stanie zdziwić, jeśli chodzi o "legendy religijne". Cóż, ks. Juliusz Łukaszkiewicz, wprawił mnie w jeszcze większe osłupienie. Teraz chyba mogę powiedzieć, że jako bajarz "widziałem już wszystko" - chociaż może być to ryzykowne, bo znam przecie ledwie tylko niewielki kawałek "literatury religijnej".

Zamiast pięknej, polskiej legendy, ks. Julian wyprodukował jakiś "bogo-ojczyźniany" pastisz. Może jednak... Bogu jednak dziękować, że Gniezna w to nie wmieszał! Niby wykształcony człowiek, niby nawet piszący się (gdzieniegdzie) "księdzem profesorem"... Liczyłem z pewnością na dużo więcej, nie na jarmarczną literaturę - na wznoszenie ludu piękną opowieścią, a nie schodzenie do poziomu ciemnoty i zwykłe wciskanie im bredni. Lepiej by przynajmniej naszą piękną lechicką legendę zostawił w spokoju. Ubawiłem się setnie - ale chyba nie taki miał cel.

----------

Jeśli ktoś jeszcze, prócz mnie, jest chętny się pomęczyć i / lub pośmiać, to książeczka jest dostępna na Polona.pl.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Legenda średzkiej kolegiaty

Środa Wielkopolska to dzisiaj niepozorne, niewielkie miasto. Z wyjątkiem kolejki wąskotorowej nie przyciąga zbyt wielu turystów i szczerze m...