piątek, 30 maja 2025

Wilk i pies

 Wilk spojrzał na psa z wyrzutem i zapytał:

— Kuzynie… powiedz mi, co myślisz o ludziach?

Pies spuścił wzrok. Jego głos był cichy, zmęczony:

— Kiedy chcą kogoś obrazić… nazywają go psem.

Wilk uniósł brew, zdziwiony:

— Skrzywdziłeś ich dzieci?

— Nie.

— Zdradziłeś ich?

— Nigdy.

— Czuwałeś nad nimi, chroniłeś przed mną, noc w noc?

— Tak, zawsze.

Wilk uśmiechnął się gorzko:

— A powiedz… jak nazywają tych, których podziwiają? Odważnych, sprytnych, niezależnych?

Pies westchnął:

— Nazywają ich… wilkami.

Zapadła cisza. W końcu wilk, z pustym śmiechem, pokręcił głową:

— Czy nie mówiliśmy ci od początku, byś został jednym z nas?

Ja niszczyłem ich stada, straszyłem ich dzieci, zdradzałem ich raz po raz…

A mimo to, kiedy chcą kogoś wychwalać — porównują go do mnie.

Zbliżył się do psa i dodał szeptem:

— Zapamiętaj to, kuzynie: ludzie czczą swojego oprawcę… i poniżają tego, który im był wierny.

Źródło: Gentleman Polska / Facebook

O Chrobrym, jego znaczeniu i marzeniach i o Zježdzie Gnieźnieńskim raz jeszcze

Pracuję uparcie nad opowieścią o Bolesławie Chrobrym i jego drodze do korony. Cały czas podkreślam - tym razem to nie legenda lub baśń, lecz historia. Opieram się na starych kronikach i rzetelnej wiedzy. Z tego powodu musiałem już też nieco zmodyfikować wizję tej opowieści - sam się bowiem przy tym uczę, by potem uczyć innych.

Tak! Uczyć. Pasjonuję się bowiem nie tylko baśniami, ale i historią. Zamiłowania historyczne noszę w sercu już od młodości. Zbierałem książki, chodziłem do muzeów i spędzałem tam zwykle długie godziny. Lubiłem także lekcje historii w szkole... No, w większości w każdym razie. 😉 Przyjaciółce kiedyś wyznałem: "Interesuje mnie wszystko, co ma ponad 200 lat." A ona na to: "Kurde, to mi 180 brakuje!" 😂 Kocham Polskę i moje Gniezno! 😍 I pragnę się tą miłością i wiedzą dzielić - z najmłodszymi i tymi ciut starszymi. 😉 Pragnę tym razem po prostu...

OPOWIADAĆ NASZĄ POLSKĘ!

Martwię się jednak bardzo, gdyż moja zbiórka bardzo słabo coś idzie. Napotkałem też niespodziewane trudności - najwyższa wpłata jest w ich skutek nieaktualna, anulowana - a nawet... niestety, poniosłem stratę. Potrzebuję pomocy, która jest mi "wiatrem w żagle"! Potrzebuję "silnego dmuchnięcia", więc może ktoś?


Aktualnie prace nad tekstem są zaawansowane mniej więcej w 75%, a więc raczej mocno. Dokończyłem już ważną część opowieści - o Zjeździe Gnieźnieńskim. Ludzie! Jakież to było wydarzenie! Pielgrzymka Ottona III do grobu św. Wojciecha - a cesarz raczej nie opuszczał granic cesarstwa. Wraz z nim przybył, jako legat papieski, kardynał Robert - praktycznie "prawa ręka" papieża Sylwestra II. I wielu innych dostojników cesarstwa i kościoła. Zjazd miał wymiar i kościelny - ogłoszenie utworzenia metropolii, zapewne także oficjalne ogłoszenie Wojciecha świętym i formalne zapoczątkowanie jego kultu - i świecki... 

Domyślać się możemy, że ani Otton III, ani kardynał Robert nie przybyli do Gniezna tylko w celach religijnych. Na pewno prowadzono także ważne rozmowy o polityce - o roli Chrobrego, o jego państwie, ale też o cesarstwie i wizji Europy. Historycy mówią niekiedy, źe Otton III miał wizję... zjednoczonej Europy, chciał zjednoczyć kraje chrześcijańskie. Zapewne wizję tą podzielał i wspierał jego przyjaciel, papież Sylwester II, a przypuszczalnie także i praski biskup Wojciech, z którym Otton III zaprzyjaźnił się w Rzymie w 996 roku, a więc krótko przed przybyciem Wojciecha do Polski i wyprawą misyjną do Prus. Kościół był przecież zaangażowany w politykę - w sposób niepomiernie większy, niż obecnie. Kształtował ją, podporządkowywał sobie. Otton III i Sylwester II - była to jakby swoista "dwuwładza" w ówczesnym świecie? 

czwartek, 29 maja 2025

Na dworze Króla Artura

Czytam aktualnie "Legendy o Królu Arturze" w interpretacji znakomitej norweskiej pisarki, Sigrid Undset. Właściwie chyba można te opowieści nazwać "legendą nad legendami", bowiem chyba nikt inny, jak Król Artur i jego Rycerze Okrągłego Stołu, nie obrósł tak niesamowitymi opowieściami. I chyba żadne inne legendy, jak właśnie te "arturiańskie", tak nie fascynowały i nie miały tak wielkiego wpływu na społeczeństwo dawnej Europy. Król Artur odzwierciedlał bowiem piękne ideały rycerskości i odwagi. Śladem fascynacji jego osobą i legendami, jakimi obrósł, są choćby "Dwory Artusa", jak choćby w Gdańsku czy Toruniu...
 
Muszę przyznać, że mam w sobie "węża zazdrości", że Anglicy mogą się poszczycić taką "sagą" legendową o swoim pierwszym królu, a my... No, chociaż mamy przecież wspaniałe podania sprzed wielu, wielu wieków, to jednak... nie! Przykro mi bardzo. Są legendy o ślepych narodzinach Mieszka, czy o tym, jak "kruszył bałwany"... O Chrobrym? Tak na szybko kojarzę tylko dwie - o tym, jak Bolko kumem (ojcem chrzestnym) u prostego chłopa został... A i to nie związana z Gnieznem, a gdzieś z rubieżami królestwa. I jeszcze o "Dębie Chrobrego" w Szprotawie, pod którym Bolko miał oczekiwać i witać Ottona III. Jedną z dzielnic Szprotawy jest Iława - a z kronik wiemy, że właśnie w Iławie (zapis "Ilva") rzeczywiście Chrobry witał cesarza, ale dąb jest... sporo młodszy. Ok, nieważne to teraz - chociaż ma dla mnie znaczenie, gdy piszę o naszym wielkim władcy. No, do legend można zaliczyć także wyszczerbienie miecza przez Bolka o "Złotą Bramę" w Kijowie. Ale naprawdę jest tego aż... szokująco mało. Wypada mi tylko z zazdrością i szacunkiem pokłonić się Królowi Arturowi i kulturze brytyjskiej. 

Czy w tych legendach jest "ziarnko prawdy"? Nie ma jednoznacznych dowodów na to, by Król Artur był postacią historyczną, ale... Coraz częściej spotykam się ze zdaniem: być może. Podobnie zresztą coraz częściej przyjmuje się, że nasi na wpół legendarni władcy, ojciec i dziadek Mieszka, a raczej ich imiona - bo jednak niewiele o nich się zachowało także - są wiarygodne, i przynajmniej te dwa pokolenia wstecz traktuje się już jako raczej historyczne. 
 
Kilkukrotnie oglądałem w ostatnich czasach na jednym z kanałów tv program dokumentalny poświęcony temu legendarnemu władcy i dociekaniom czy mamy do czynienia z wytworem fantazji, czy też z resztkami prawdziwej historii. Twórcy podjęli próbę znalezienia i przedstawienia jeśli nie dowodów, to przynajmniej przesłanek i argumentów przemawiających za tym, że był on jednak "człowiekiem z krwi i kości". I śledząc ich wywody łatwo było "dać się unieść" tej "fali" pasji i entuzjazmu, uwierzyć w możliwość, że legendy te jednak mówią prawdę. Co prawda sam program - a raczej seria programów - jest kontrowersyjny, i chociaż występują w nim naukowcy, to jednak nie jest uznawany nawet za popularno - naukowy, ale... W każdym razie wierzę, że mógł być ktoś taki naprawdę. 
 

niedziela, 11 maja 2025

Legendy i opowieści o zamkach jurajskich

 

Nie książka to, lecz książeczka - licząca sobie wszystkiego 16 stron - lecz bardzo ciekawa, z pomysłem opracowana i starannie wydana. Przeczytałem ją w ledwie kilkanaście minut. Żałując przy tym bardzo, że czynię to w swoim domu, nie zaś na turystycznym szlaku - tak, jak by pewnie należało - wędrując i przesiadując pośród ruin tych zamków. Niektóre z opisywanych obiektów zwiedzałem wraz z rodziną - Pieskową Skałę, Ogrodzieniec, Lipowiec - więc mogłem tam teraz wrócić wspomnieniami. Innych jednak, niestety, nie znam osobiście - może jeszcze się kiedyś uda to nadrobić?


Uwagę zwraca staranny, przemyślany i... pomysłowy projekt całego tego wydania. Przede wszystkim uśmiech na mej twarzy - i to szeroki - wywołała karta tytułowa, nawiązująca swą formą do starodruków. Aż szkoda doprawdy, że nie kryje się za nią obszerniejsze dzieło, a nie tylko tych "marnych" kilkanaście stroniczek. Ale nie wielkość się liczy naprawdę do wartości a treść - a ta jest dla mnie w pełni zadowalająca.

Zamki... Któryż chłopiec nie marzył chociaż raz, by być rycerzem i mieć własny zamek? Albo któraż dziewczynka nie marzyła chociaż raz, by być piękną księżniczką i z wysokości murów i baszt spoglądać na swój kraj? No, przynajmniej kiedyś - bo dzisiaj za dużo dzieci siedzą w komputerach i telefonach, za mało chyba w "krainie fantazji". Niestety. Ale "za moich czasów" młodości - że napiszę, jak... starzec - było na pewno inaczej, i wiele fantazjowaliśmy, ja także, bawiąc się przy tym znakomicie. Do dzisiaj uwielbiam zamki i niesamowite opowieści o nich. Więc nawet mała książeczka to dla mnie wielka przyjemność!

A jak zamki, to i ciekawe legendy, i opowieści o... duuuuuuchaaaaach! U-hu-hu!  Bo przecież... cóż by to był za zamek, bez błąkającego się po nim ducha, lub wielu duchów. Niektóre z tych murów kryją w sobie ponure historie, inne zaś romantyczne, ale duch powinien być w każdym zamku i sumiennie wykonywać swe obowiązki!  No, a przynajmniej rozpalać wyobraźnię przez takie właśnie "opowieści z dreszczykiem". Raz jeszcze napiszę: najprzyjemniej by było czytać je siedząc pośród ruin takiego zamczyska, najlepiej nocą, przy świetle latarki.

Opowieści w tej książeczce zawarte nie są jakoś rozwinięte literacko. Są ludzie, którzy wspaniale rozbudowują takie legendy, tworząc z nich całe baśnie, dodając fabułe i dialogi. Nie, tu tak nie jest. Legendy są opisane zwięźle i rzeczowo. Jest to wiec bardziej przewodnik po zamkach i równie jak one "zabytkowych" duchach, jako lokalnych atrakcjach dla wędrowców żądnych wrażeń. Książeczka ma promować region i jego walory historyczno - bajarskie, i w tym się sprawdza znakomicie. 


A to bardzo porządne zamki, więc i duchy solidne i... ponoć naprawdę straszące. 

piątek, 9 maja 2025

Bajarskie zakupy

Marcin Wędrowiec wybrał się znów na małe zakupy. Pieniędzy w kieszeni wprawdzie niewiele, ale książki mają względem mnie jakąś... cholerną siłę przyciągania! Więc, choć mam ich całe mnóstwo, to i tak wciąż pożądam nowych. Czasem śmieję się, że tak, jak niektórzy z powodu nałogów potajemnie różne rzeczy z domu wynoszą, tak ja... potajemnie do domu wnoszę książki. Śmieję się także, że dobrze, że sąsiedzi mieszkający piętro niżej nie wiedzą, ile mam książek, bo... lękaliby się o kondycję swego sufitu!


Przyszły więc przeróżne bajędy. Głównie krajowe, ale też opowieści... lapońskie. Tak, tak - lapońskie, nie japońskie! Zaznaczam, bo dla wielu wyszukiwarek "baśni lapońskich" tak jakby... nie ma i automatycznie korygują zapytanie i wyświetlają wyniki dla "baśnie japońskie". Niekiedy gryzę się w język, by głośno nie kląć. Są też legendy arturiańskie w interpretacji słynnej norweskiej pisarki, Sigrid Unset. Jest też wreszcie - wracając do kraju - nie legendą wprawdzie, a powiastka o założeniu Pobiedzisk. Ale mam nadzieję, że i w niej coś z pobiedziskich legend jest wplecione.

O tym, jak kształtuję mą opowieść i... jak ona kształtuje mnie

Bajarz w zasadzie posługuje się po prostu fantazją. I nie musi się trzymać faktów - może wziąć z nich tyle ile chce, albo zaczerpnąć od innych bajarzy, albo wyssać sobie z palca. A jeśli chcę opowiadać fakty - czego się właśnie podjąłem - to... czy jest to bajarstwo? Najlepiej czuję się w baśniach i legendach - więc właśnie jako bajarz. Jak chodzi zaś o koronację Chrobrego; czy szerzej: drogę Chrobrego do korony, to... 
 
...raczej pewnie pasuje mnie nazwać opowiadaczem - to znacznie pojemniejsze określenie. Ja to widzę tak, że każdy bajarz jest opowiadaczem, a nie każdy opowiadacz musi być bajarzem. O Chrobrym chcę opowiedzieć jak najpiękniej i jak najwierniej - poszukując prawdy, próbując się zagłębić w tamte czasy, zrozumieć, domyślić.  Jest dużo pracy do wykonania a przy tym...
 
"Mało casu, kruca bomba, mało casu" - tak mi się z tym kojarzą słowa ze znakomitej polskiej komedii "Vabank II, czyli riposta" (1984). Chciałoby się przeczytać wszystko o królu Bolku i jego czasach, o różnych wydarzeniach, które były na tej jego drodze do godności królewskiej. I pewnie, że jest o tym wiele książek, artykułów, itd. A w nich wiele ciekawych faktów, spostrzeżeń i... gdybań - bo i historycy, gdy nie starcza faktów, zaczynają nieraz "odlatywać", a w dodatku... każdy jakoś w swoją stronę - i jak czytać faktycznie wszystko wszystkich i kiedykolwiek wydane, to możne się wszystko strasznie zakałapućkać - jak się to kiedyś w gwarze lwowskiej mówiło (że wspomnę Szczepcia i Tońcia). 
 
Sprawę komplikują jeszcze dawni... kronikarze. I tak Gall Anonim, opisując Zjazd Gnieźnieński, "pieści" Chrobrego i pisze o koronacji przez cesarza Ottona, ale poza (przesadzonym z pewnością mocno!) przepychem i bogactwem dworu księcia i tego, jak przyjął znakomitych gości, mało konkretów. Za Gallem Anonimem opis zjazdu i włożenia na głowę Chrobrego diademu . korony, mistrz Wincenty Kadłubek. Thietmar zaś bogato opisuje wyprawę cesarza do kraju Polan, ale... nie wspomina nic o koronacji Chrobrego cesarskim diademem. No, był on co najmniej niechętnie do Chrobrego nastawiony. Ze zdumieniem odkryłem, że kolejny nasz wielki dziejopis, Jan Długosz, Zjazd Gnieźnieński, wizytę dostojników Cesarstwa i Kościoła, zupełnie... przemilczał! Pewnym świadectwem przemawiającym za koronacją od cesarza są... monety bite przez Chrobrego, na których już przed rokiem 1025, zgodnie z tym, co pisze Gall Anonim, występuje on w opisie ich jako "rex" - "król". O koronacji w roku 1025 - z wyraźną datą - także dowiadujemy się nie z rodzimych kronik, a z niemieckich. 
 
Tu uwielbienie, zaprawione... bajaniem - tam przemilczenie, zależnie kto pisał i dla kogo, jak się komu wydawało słuszne, jakim celom miało służyć. Nie dziwię się, że historycy... mają kłopot. Nie dziwię się także, że szukając prawdy, nieraz rzeczywiście po omacku, próbując wyrozumieć, domyślić się wielu spraw, popadli też w fantazjowanie. Gdybym miał - według swych chęci - wszystko przeczytać, to... tej opowieści nie byłbym w stanie pewnie stworzyć, a na pewno nie tak szybko i sprawnie, jak sobie tego życzę. Trzeba więc było się zdecydować na jakąś jedną, konkretną pozycję, a przy tym możliwie najbogatszą w fakty, analizy, porównania; zarazem zaś napisaną w sposób przystępny. No i padło na pracę prof. Strzelczyka, jednego z najwybitniejszych naszych mediewistów a zarazem świetnego popularyzatora wiedzy historycznej.
 
I znów mam dziwne, filmowe skojarzenie. W serialu "Ranczo", który był moim ulubionym przez wiele lat, jeden z bohaterów, Pietrek, zaczyna pisać piosenki i staje się "gwiazdą" wiejskich dyskotek. A o tej swojej "twórczości" mówi: "jak ja je (piosenki) układam, to i one mnie tak trochę układają" (cytuję z pamięci, tak jako-tako). I na pewno ja też tak mam ze swymi opowieściami - ja układam je, one układają mnie. Ta zaś szczególnie - gdyż potrzeba do niej naprawdę dużo wiedzy, trzeba niesamowicie dużo zainwestować, włożyć w siebie samego. Książka prof. Strzelczyka już nieźle miesza - pozytywnie - we mnie, uzupełnia wiedzę o masę ciekawych szczegółów i spostrzeżeń, koryguje moje "skrzywienia" tam gdzie mnie tej wiedzy brakowało, gdzie w swoim myśleniu o tym, co się na tą historię składa, zbłądziłem. Nic się nie stało, że pobłądziłem - profesor pomaga pójść szlakiem, jeśli nie zupełnie pewnym i prostym, to jednak w miarę rozsądnym. Na pewno jego książka właśnie kształtuje bardzo moją powstającą opowieść i... mnie samego. "Obrabiam" gawędę - bajędę (no, bo jednak sporo wyobraźni opowiadackiej w to wkładam!), a i opowieść, i książka pana profesora, "obrabiają" mnie. I czuję się... szczęśliwy.
 
Oczywiście tomisko jest dość "konkretne", całe życie i dziedzictwo Bolesława bardzo szczegółowo opisane i przeanalizowane. Właściwie brakuje mi czasu obecnie na przeczytanie całości, a i całość nie jest mi do mojej opowieści potrzebna, więc mogę to sobie spokojnie odłożyć na później. Skupiam się na tym, czego aktualnie potrzebuję - bolkowej "grze o tron". Nawet tego jest tam do poczytania bardzo wiele - a ze strony na stronę robi się coraz ciekawiej. I w ten sposób, krok po kroku, na rzetelnej wiedzy buduję dalej swoją opowieść. A przy tym mam... solidną lekcję pokory, bo nieco z tego, co myślałem i chciałem przekazać, poszło właśnie w gruzy. Miałem już jakieś myśli, jakieś rodzące się obrazy - a tu trzeba zmienić i myślenie, i sposób pokazania pewnych spraw. Pewnie mógłbym się uprzeć przy swoim i... bajdurzyć, ale... Znacie takie porzekadło, że "tylko prawda jest ciekawa?" No właśnie - to taki przypadek, gdy prawda z pewnością jest ciekawsza, niż jakieś fantazje.
 
----------
 
Zakładając tego bloga, myślałem pisać wiele o tym, co jest mi najbliższe - o baśniach, legendach, zwyczajach, wierzeniach, itp. A ja tutaj teraz o historii i o książkach popularno - naukowych! Zdałoby się, że to tak daleko od baśni, prawda? A przecież to wciąż ta sama moja "wędrówka po krainie baśni i legend", tylko chwilowo może nieco "bocznym szlakiem". To obraz tego, czego potem może nie będzie widać - co potem będzie tylko odbierane jako fajna i piękna (mam taką nadzieję!) opowieść o Bolku Chrobrym i koronie, którą zwieńczono jego skronie... Moi odbiorcy w trakcie przedstawienia nie będą widzieć tego wszystkiego, co tutaj pokazuję - wytrwałej "pracy warsztatowej" i wielu, wielu chwil głębokiej mojej zadumy. 
 
Aktualnie nie ma prawie chwili, bym nie pracował, nie tworzył, nie formował tej opowieści - nawet gdy z pozoru "nic nie robię", to w moim sercu i umyśle wciąż jest Chrobry! Wciąż myślę, układam, zmieniam. Gdy idę z psem na spacer... Gdy jadę autobusem... Gdy... Ten Bolko jest ze mną wciąż i wszędzie! Cały czas próbuję go jakoś poznać i pojąć - i w jego małości (nie był bowiem wcale władcą, jakiego by nam było miło mieć nad sobą!), i w jego wielkości. I naprawdę mam nadzieję pięknie i bogato tego Bolka "wydać z siebie", pokazać go innym, zwłaszcza zaś dzieciom i młodzieży. Bo - chociaż mam do niego wiele "ale..." - to jestem  niego dumny, jako Polak i Gnieźnianin.

środa, 7 maja 2025

O diable Metlywku

Jedną z moich ulubionych własnych bajęd regionalnych jest ta o diable Metlywku, który miał się jakoby kręcić gdzieś pomiędzy jeziorami Powidzkim a Niedzięgiel (Skorzęcińskim). Napisałem ją w oparciu o miejscowe tradycje ludowe. Korzystałem z książeczki pana Czesława Bocheńskiego pt. "Niedzięgiel - "Prawda i legenda o jeziorze i krainie go otaczającej", który tego powidzkiego diabła opisał w ten oto sposób:




Chociaż znam dosyć dobrze nasz region gnieźnieński - od strony zarówno historycznej, atrakcji turystycznych, jak i baśni i legend - to jednak ta opowieść była dla mnie zupełnie nowa i... "smakowita". Znamy bowiem dobrze diabły polskie, jak Borutę czy Rokitę, ale... fajnie, że okazało się, że mieliśmy i naszego regionalnego diabła, czy raczej diablika. No i trzeba było o nim opowiedzieć.
 
Pisząc dodałem jeszcze wiele od siebie, po swojemu go "urobiłem" tak, że... stał się jeszcze bardziej karykaturą diabła, niż diabłem w czystej postaci. Chociaż taki już był w wersji pana Bocheńskiego. Wyszedł z niego taki wesoły diabełek, piekielny niedojda - by cała opowieść o nim była lekka i do śmiechu. Zrealizowaliśmy tą bajędę w formie teatru ilustracji i... doskonale się ona sprawdza, bawiąc zarówno dzieci, jak i starszych. Ale...
 

niedziela, 4 maja 2025

O Zjeździe Gnieźnieńskim i koronacji Chrobrego - tej pierwszej

Na zbiórce, na której próbuję gromadzić środki potrzebne na realizację opowieści kamishibai o drodze Bolesława Chrobrego do korony -  https://pomagam.pl/7pdhnc - jest pierwsza wpłata. Jeszcze tylko... sto takich i może się to udać! 😉 

Zaczynając pracę nad tekstem tej opowieści zrobiłem naprawdę "krok wiary" -  że tak to ujmę, używając może nieco wzniosłego, uduchowionego "religijnego żargonu". Zacząłem pisać, mając nadzieję, że uda się to zrobić. To, co się już na pewno udało to napisać pierwszą część - opisać przybycie, misję i śmierć męczeńską biskupa Wojciecha. Poszło to stosunkowo łatwo, gdyż wiadomo o tym wiele i sam "nasiąkłem" przez laty wiedzą i opowieściami o życiu św. Wojciecha - i jako Gneźnianin, i jako miłośnik historii i jako dziennikarz - niegdyś nawet katolicki, archidiecezjalny. Po prostu nie mogłem nie znać dość szczegółowo jego życia i misji, więc poszło dość łatwo.

Teraz powoli powstaje druga część. Opowiadam w niej o Zjeździe Gnieźnieńskim. Oczywiście historia też znana - mnie także w stopniu, jak sądzę, dostatecznym. Wymaga już jednak więcej skupienia i badania, starań by jak najlepiej oddać to, co się zdarzyło. Niewątpliwie - wraz z Ottonem II i legatem papieskim, kardynałem Robertem - trafiło do Gniezna oficjalne pismo papieskie - bulla - o "wyniesieniu na ołtarze" biskupa i męczennika Wojciecha i o utworzeniu pierwszej metropolii na ziemiach polskich, o mianowaniu na godność arcybiskupa brata wojciechowego, Radzyma. Niestety, nie zachowała się ona, ale przecie musiała być przy podjęciu decyzji tak ważnych!


Właściwie o zjeździe... nie wiemy zbyt wiele, źródła są nadzwyczaj skąpe. Mamy opis u Galla Anonima, ale skupia się on bardziej na religijnych aspektach (w końcu mnich!) i na blichtrze, jakim olśnił cesarza Bolesław Chrobry (bo kronika miała służyć pokazaniu władzy i potęgi Piastów!). Opisy bogactwa Chrobrego i jego księstwa oczywiście przesadzone, jak i pewnie zachwyt cesarza, bo... tak zwykło się "nadymać" dumnych i spragnionych wielkości władców, możnych - wywyższać kraj. Myślę, że w istocie wszystko było dużo skromniejsze, niż wynikałoby to ze słów zacnego kronikarza nieznanego imienia. Ale z pewnością było to godne przyjęcie, i Chrobry urządził wszystko... według staropolskiej zasady "zastaw się a postaw się". I na pewno mogło to zyskać uznanie i szacunek cesarza.
 

Baśnie krymskotatarskie

Gdy pojawiła się informacja, że taka książka ma się ukazać, od razu nabrałem na nią chętki. I przyszła do mnie jeszcze przed Bożym Narodzeniem. No... musiała troszkę poczekać, bo były inne do przeczytania, ale była i czekała na właściwy czas. Ukazała się w bardzo szczególnym czasie - co podkreślono mocno we wstępie - gdy trwa wojna na Ukrainie i gdy Krym jest pod rosyjską okupacją. Zapewne dla twórców było ważne, by to podkreślić. Zapewne dla samych Tatarów to także ważne - bo w swych dziejach wiele od Rosji wycierpieli, m.in. brutalne przesiedlenia i wierzę, że oni, od wieków "dzieci Krymu" - ci, którzy do Krymu mają prawo i powinni o nim decydować - tej rosyjskiej władzy zapewne nie chcą. Ale... Nie, nie chcę tu pisać o wojnie i polityce. Może więc napiszę tak:

...mam wiele sympatii do krymskich Tatarów i ciekawi mnie ich historia i ich kultura, zawarte w ich baśniach i legendach. I ta sympatia i ciekawość właśnie skłoniły mnie do zakupu tej książki. Chociaż nie wiem, czy kiedykolwiek ją wykorzystam twórczo, bowiem w swojej pracy skupiam się na opowieściach naszych, swojskich, polskich - przede wszystkim z mojej "małej ojczyzny". Ale mam w sobie tą ciekawość świata i ludzi, i baśni czy legend z różnych jego zakątków, z różnych krajów i kultur. A Krym... Cóż, z chęcią bym tam w ogóle kiedyś pojechał - gdy będzie wolny i będą pieniądze. Oby... Cudnie byłoby poznać to miejsce, spotkać ludzi - a póki co "zanurzam się" w ich baśnie.

Krym jest bardzo specyficznym miejscem, gdzie - jak podkreślono w opisie na odwrocie okładki - krzyżują się różne kultury, stykają się różne ludy, tworząc razem niezwykle ciekawy "tygiel". I takie też są legendy i baśnie Krymu. Spotykamy w nich szachów i chanów - bogatych władców, poznajemy po trochu ich otoczenie i dwory, dostojników... Zaglądamy do ich pałaców z marmuru i złota, ale i do prostych domów i chat. Tu zwyczajne życie - jakim faktycznie być mogło - splata się z magią, której przecież w baśniach, zwłaszcza "wschodnich", "orientalnych" nie może zabraknąć.

czwartek, 1 maja 2025

Kapliczka

Urzekła mnie pewna kapliczka przydrożna we wsi Żabikowo koło Środy Wielkopolskiej.



Tak, urzekła mnie - chociaż zupełnie niereligijnie. Po prostu jest ciekawa, nietypowa... Jest intrygującym elementem wiejskiego, polskiego krajobrazu. I skłania do rozmyślań - chociaż dalekich od... tej wiary, którą ma wyrażać, daleko (czy aby na pewno?) od świętego (Antoniego?), którego przedstawia. Gdy ją ujrzałem, moje myśli popłynęły w dawne, dawne czasy - dawniejsze, niżby się mogło wydawać. 

Taka myśl mnie naszła, że ludzie nieświadomie kultywują tradycje... starsze, niż chrześcijaństwo na ziemiach polskich. Łatwo sobie wyobrazić, że w taki sam sposób stawiano kapliczki bóstwom słowiańskim, i podobnie je dekorowano. Naszło mnie to może trochę pod wpływem klimatycznego, słowiańskiego neofolku, którego akurat sobie podczas spaceru słuchałem. Może... Ale też trochę jednak wiem i o naszej przeszłości, i o dawnych zwyczajach, i o tym, jak stare przechodziło w nowe, jak wiele starego znalazło miejsce w nowych, katolickich wierzeniach. Czy przesadzam? Starczy np. zainteresować się słynnymi figurkami "Chrystusa Frasobliwego" początkowo... wcale nie był Chrystusem! Jest on - zdaniem badaczy - wyobrażeniem znacznie starszym, niż chrześcijaństwo na naszych ziemiach, a zwano go "Smętkiem" lub "Świątkiem". Przypuszcza się, że był... demonem słowiańskim, jakimś pomniejszym bóstwem. Wraz z nastaniem katolicyzmu wiele się zmieniło - inny Bóg, święci patronowie od tego lub owego - ale wiele też pozostało, tylko w "nowym przebraniu".

Wyobraźnia przeniosła mnie przy tej kapliczce w te dawne, dawne czasy... Gdy może stała gdzieś tu podobna kapliczka - lecz z innym bóstwem. Może tak samo ozdobiona wstążkami i kwiatami. Dawno, dawno temu - "gdy Słońce było bogiem" (oglądaliście film Hoffmana pod tym tytułem?), Dadźbogiem; gdy czczono Swaroga, Radegasta... W sumie nie wiadomo jakich bogów i czy byli jacyś, których kult był wspólny słowiańszczyźnie - bardzo mało wiemy o tych najdawniejszych czasach, najdawniejszych naszych wierzeniach, nad czym boleję, bo chciałbym je poznać, zanurzyć się - i nieco mistycznie, i w wiedzę, w prawdziwe poznanie i zrozumienie, ogarnąć i poczuć. 

Przy tej kapliczce moje myśli uleciały w daleką przeszłość, gdy... rodziło się wiele naszych baśni. Tak to już jest, że zajmując się baśniami "zanurzam" się w świecie naszych przodków, w którym powstawały - w ich życiu, duchowości, postrzeganiu świata. Próbuję sobie wyobrażać, jak być mogło - wypełniać jakoś tą przestrzeń, którą badacze mogą tylko skwitować słowami "nie wiemy". To jest ta "złota wolność" bajarza, że to "nie wiemy" nie musi ograniczać. W baśniach nie ma granic poznania - szukam, jak mogła wyglądać rzeczywistość, ale splatam ją z fantazją, z odrobiną magii. Korzystam przy tym z wiedzy - i dlatego na moich półkach jest sporo książek historycznych i etnograficznych; i dlatego też czasem - jak i w tym przypadku - dostrzegam i rozumiem więcej, niż ludzie wokół mnie, którzy nawet kultywując jakieś kulty czy zwyczaje nie zastanawiają się, nie wiedzą, skąd one się wzięły, jakie jest ich pochodzenie i jakim uległy przekształceniom. 

Niech się na mnie nikt nie gniewa, że tak powiązałem tą kapliczkę z dawnymi wierzeniami, kultami - opieram się na wiedzy, a ta pobudza wyobraźnię. I czasem zdarza mi się taka myślowa, trochę mistyczna "podróż w czasie", i próba zobaczenia, jak to kiedyś być mogło, jak i czym żyli nasi przodkowie, i co po nich pozostało.

Święty Wojciech - "kamień węgielny" Królestwa Polskiego

Trochę po wariacku pracuję nad czymś, co nie wiem, czy się uda, czy znajdą się na realizację tego zamierzenia odpowiednie fundusze - nad opowieścią o drodze Bolesława Chrobrego do korony królewskiej. Ale jeśli będę pracować, to może się uda - a jeśli nie będę pracować, to na pewno się nie uda, więc... 😉

Opowieść o drodze księcia Bolka do korony, do godności królewskiej, trzeba na pewno zacząć od osoby św. Wojciecha - biskupa Pragi, który w bardzo dramatycznych okolicznościach musiał opuścić powierzony mu Kościół. To bardzo ciekawa i wielowymiarowa postać, którą większość z nas zna w gruncie rzeczy tylko bardzo powierzchownie. Ciekawy obraz św. Wojciecha można ukształtować sobie jednak czytając wnikliwie jego żywoty - zwłaszcza zaś ten, którego autorstwo przypisuje się jego bratu, Radzymowi, spisany w Rzymie i mający służyć pozyskaniu dla niego godności "świętego" i zgody na jego kult. Nawet jeśli to "hagiografia", forma religijnej propagandy, to jednak ciekawie jest czytać i myśleć, można wyciągnąć interesujące wnioski.

Św. Wojciech jawi mi się jako człowiek głęboko wierzący, prawdziwy gorliwiec, który stawał po stronie ludzi uciśnionych, zabiegał o prawdziwie chrześcijańskie życie, o łagodność i dobroć, o przebaczanie. Za to zresztą był znienawidzony przez możnych, na których czyny nie przymykał oczu; tak samo, jak za pochodzenie z rodu Sławnika, księcia libickiego. Sławnikowice rywalizowali z będącymi u władzy Przemyślidami i zakończyło się to tragicznym w skutkach najazdem Wrszowców, i zapewne samych Przemyślidów także, na Libice w 995 roku. Ocaleli z niego tylko: Sobiesław - senior rodu, Wojciech i Radzym. Historia Wojciecha jest ciekawa, tragiczna i zawiła sama w sobie, ale jej szczegóły nie są teraz dla mnie bardzo istotne - zajmuje mnie jedynie przybycie do Polski i wyprawa misyjna zakończona śmiercią.

Legenda średzkiej kolegiaty

Środa Wielkopolska to dzisiaj niepozorne, niewielkie miasto. Z wyjątkiem kolejki wąskotorowej nie przyciąga zbyt wielu turystów. Miasto nie ...