niedziela, 6 kwietnia 2025

Bieda

    Było sobie dwóch braci — jeden miał imię Hilary, drugi Szymon. Wzięli po ojcu gospodarkę dobrą, dom na dwie strony, pola i dobytku dostatek. Pożenili się i Bóg pobłogosławił ich dziatwą. Z początku szło dobrze obu braciom, ale później do Szymona przyczepiła się bieda. Żona i dziatki chorowały, krowa jedna zdechła, druga okaleczała, konie ukradli złodzieje, połowę owiec wydusił wilk, a w polu, późno zasianem, zawitał nieurodzaj. Poczciwy Szymon płakał na widok chorej żony i głodnych dziatek, a że Hilaremu szło dobrze, więc począł u brata pieniędzy pożyczać. Ale Hilary był chciwy i zazdrosny, pożyczał niechętnie, a od pożyczonych liczył duże procenty. Gdy Szymon nie mógł mu z długu i procentów się wypłacić, Hilary zabrał Szymonowi gospodarkę i rolę, a dopłaciwszy kilkadziesiąt złotych, kazał mu wynosić się ze wspólnej chaty rodzinnej.
    Za wioską pod borem stała nędzna, prawie bez dachu, rozwalająca się, pusta chałupa. Mieszkał w niej niegdyś żebrak jakiś, ale od czasu, gdy go w domu wilki zjadły, stała pustkami, bo głupi ludzie pletli, że w niej straszy duch nieszczęśliwego żebraka, i nikt do niej przyznać się nie chciał. Owóż Szymon wniósł się z żoną i dziatkami do tej lepianki i żył z wyrobku. a choć pracował, jak wół, to mu chleba nieraz brakowało. Co tylko zarobił, choć sam bywał nieraz głodny, poczciwy człowiek niósł wszystko żonie i dzieciom.
    Trzy lata takiej nędzy wyniszczyły zdrowie Szymona. Postradał siłę, twarz mu wyżółkła, ciało wychudło. Serce jego, kiedy smętnym rzucił wzrokiem na nędzne swe dzieciny, każdy raz nowe dręczyły bole. Ale wpośród takiego nieszczęścia mieszkała praw dziwa cnota i kwitła miłość Boga. Nie opuścili oni żadnej modlitwy porannej, nie usnęli bez złożenia należnego hołdu Stwórcy i, choć trawieni głodem, nie szemrali nigdy na Niebo, ani na ludzi.

    Jednej niedzieli, gdy Szymon powracał z kościoła przez wieś do domu, widzi przed domem swego brata pełno bryczek, wozów i koni osiodłanych. Powiadają mu ludzie, iż on przecie musi wiedzieć o zaręczynach córki Hilarego, która idzie za bogatego młynarza. „Chwała Bogu, pomyślał sobie poczciwy Szymon, będzie Hilary miał się jeszcze lepiej, to i mnie prędzej kiedy dopomoże. W prawdzie dotąd odmawiał mi wsparcia, ależ i on ma kilkoro dzieci i dla nich zbiera grosiwo; pójdę dziś do Hilarego, u niego dziś uroczystość, samo szczęście lgnie do jego domu, wydaje tak bogato córkę zamąż, Bóg skruszył zapewne jego twarde serce.“

    Tak dumając, owiany dobrą nadzieją, wszedł Szymon na podwórzec Hilarego. A że przez okno zobaczył wiele gości, siedzących za stołem, żeby więc lichą odzieżą swoją nie zawstydził bogatego brata, wsunął się do sieni i usiadł w kąciku. Hilary, przechodząc do kuchni, spostrzegł go, ale udał, że nie widzi. W tedy Szymon rzekł:
    — Mój panie bracie, dowiedziawszy się o szczęściu, jakie cię spotyka, przyszedłem ci ze szczerego serca powinszować, a pewny jestem, że mi dasz jaki zasiłek dla głodnych dziatek moich.
    — Mój Szymonie — odrzekł na to Hilary,— przyszedłeś wcale nie w porę, gdy mam tyle zajęcia i gości dom pełen. Staraj się sam i pracuj, a na cudze ręce nie patrz i na cudze mienie nie licz. To mówiąc, Hilary wyniósł z kuchni wielką kość z wołowej pieczeni i, podawszy ją bratu, kazał mu odejść z Panem Bogiem.
    Szymonowi zakręciły się łzy w oczach, wziął jednak kość do ręki, nasunął rogatą czapkę na czoło i wyszedł, nie myśląc, gdzie idzie i po co. Za wsią pod lasem, w przeciwnej stronie, gdzie stała nędzna chata Szymona, płynęła rzeczka, do której mimowolnie Szymon przyszedłszy, stanął i spojrzał w wodę. Straszne myśli zaroiły mu się w głowie. Szatan szeptał do ucha:— „Skocz biedaku do wody, w jednej chwili pogrzebiesz ziemską nędzę i wszystkie twoje kłopoty, zemścisz się na Hilarym, bo śmierć twoja zatruje mu sumienie."

    Ale Szymon był dobrym chrześcijaninem, więc się wzdrygnął na myśl o zbrodni samobójstwa i odpowiedział szatanowi: - ,,Idź precz kusicielu ode mnie! od Boga mam duszę, więc się na nią nie targnę, żony i dziatek nie zostawię sierotami po zabójcy! zemsty na Hilarym nie chcę, bom chrześcijanin!’’ Tu w oczach stanęła Szymonowi ukochana jego cała rodzina, która pomarłaby z głodu w razie jego śmierci. Sam przed sobą wypierał się myśli samobójstwa, rzewnie zapłakał, ukląkł i począł modlić się, a jakiś anielski spokój, miłość, wiara i nadzieja owiały jego zacną duszę. Po długim płaczu i modlitwie uspokoił się zupełnie i czuł tylko, że głód szarpie mu wnętrzności. Spojrzał więc, gdzie leżała kość wołowa, bo na niej tu i owdzie świeciły się kęsy mięsiwa. Chciał tę kość zanieść dzieciom swoim, ale zastanowił się, że żona będzie mu wymawiała, iż wyciągał rękę w domu brata po jałmużnę, psom tylko przystojną. Cofnął się zatem przed tą myślą i sam począł kość ogryzać.
    Wtem obejrzał się Szymon, widzi przy sobie niby cień jakiś, niby widmo, a w rzeczy samej postać, strasz nie chudą i bladą, cienką, jak tyczka od chmielu, postać, która wyciąga do niego chude, długie ręce, a raczej kości, skórą powleczone, i rzecze:
    — Szymonie! jam twoja wierna towarzyszka, Bieda, od trzech lat nie odstępuję ciebie ani na krok, zawsze głodna i spragniona, odziewam się w twoje łachmany, dzielę się każdym kęsem twoim i dzieci twoich. I teraz, pozazdrościwszy ci kości, którą ogryzasz, żądam, byś i mnie do tej uczty przypuścił.
    Szymonowi błysnęła myśl, aby Biedę pochwycić i w rzece utopić, ale widmo zmiarkowało to i rzekło spokojnie:
    — Próżne twoje zamiary, nie mam ciała na kościach moich, woda i ogień są memi żywiołami i przyjaciółmi; lepiej udziel mi uczty swojej, to choć na chwilę cię opuszczę.
 
     Szymon cisnął Biedzie w oczy kość, do szczętu ogryzioną, a złowrogie widmo, rzuciwszy się na nią i nie znalazłszy już ani odrobiny mięsa na wierzchu, poczęło chciwie wysysać szpik z wnętrza. A że rura była długa, więc Bieda wsunęła w nią jedną rękę, potem drugą, wetknęła głowę, i tak żrąc szpik do dna, już prawie cała wpakowała się do kości, że tylko końce jej nóg na kształt suchych badyli wyglądały.
    Szymonowi przyszedł do głowy pomysł nielada, obejrzał się około siebie i, spostrzegłszy kawałek kołka,zastrugał z niego czopek i. wcisnąwszy do rury cienkie nogi widma, zatkał szybko czopem, zabił kamieniem i cisnął kość do rzeki.
     W tejże chwili jakiś ciężar niedoli spadł mu z serca. Idzie Szymon przez wieś z dobrą miną, a tu witają go dawni sąsiedzi i obiecują dopomódz mu do założenia nowej gospodarki. W domu krówka porodziła dwa śliczne byczki, a nędzną lepiankę nawiedził młody starościc i, wzruszywszy się do głębi szlachetnej duszy nędzą Szymona, o którym słyszał, jako o poczciwym człowieku, wypytywał o wszystkie szczegóły. Pożyczył Szymonowi zboża na zasiew i dziesięć dukatów na kupno konia, a roztropnego synka Józia wziął do dworu i kazał go uczyć czytać i pisać. Jednem słowem posypały się teraz na Szymona wszelkie pomyślności, urodzaje i dobre zarobki, tak, że w rok miał już chatę porządną, na sobie nową sukmanę z pętlicami, nową kapturę na głowie, w stajni woły i konie, a w trzosie skórzanym kilkanaście bitych talarów.

    Hilary zachodził w głowę, skąd taka dola zaświtała Szymonowi, zazdrościł mu jej okropnie, a że, o ile sam był bogatszy, o tyle stawał się chciwszy, więc nie wytrzymał i poszedł do brata, aby wybadać go, czy nie ma jakich tajemnych sposobów do sprowadzenia pomyślności.
     Szymon, ujrzawszy pierwszy raz w swym progu Hilarego, przyjął go gościnnie, za stołem posadził, pierogiem i plastrem miodu uczęstował, a zapytany o sposób do nabycia szczęścia, wyznał wszystko, że żadnego nie posiada. Ale przytem opowiedział całe swoje dziwne zdarzenie z Biedą, którą zagwoździwszy w kości, rzucił do rzeki pod lasem.
    Hilary, wyszedłszy od brata, dręczony zazdrością, zwyczajnie jak człowiek chciwy i pozbawiony miłości chrześcijańskiej, ruszył czemprędzej na brzeg rzeki do wskazanego miejsca i począł szukać kości, zabitej kołkiem. Długo brodził w wodzie, aż nareszcie z wielką radością kość wyszukał — i pewien, że gdy uwolni Biedę Szymonową, to zniszczy tern szczęście swego brata, silną dłonią kołek z rury wykręcił.
    Aż tu, niby z procy, wyskakuje Bieda z wnętrza kości. Jak zacznie ściskać i całować Hilarego, wieszać mu się na szyi i wołać radośnie:
    — O mój wybawco! o mój dobrodzieju! o mój królu najdroższy! już cię też nigdy nie opuszczę, będę twoją, wierną towarzyszką do samego grobu!
    Niewiele Hilary zważał na mowę widma, które w tejże chwili nie wiedzieć gdzie znikło; ale rzecz całą dopiero zrozumiał, gdy, powróciwszy do domu, dowie dział się, że pies wśiekły pokąsał mu dobytek, że wilk podusił owce, a złodzieje skradli konie. W kilka te dni grad wybił do szczętu zboże na polu. a zapruszony z fajki ogień zniszczył, domostwo i gumna. Nieszczęścia szły po nieszczęściach. Hilary wpadł w gorszą biedę niż pierwej Szymon, i do śmierci już żył w biedzie i nędzy, a byłby nieraz umarł z głodu, gdyby nie Szymon, który w imię miłości Chrystusowej przebaczył bratu, przyjął go do siebie i wspierał.
 
Zygmunt Gloger
"Skarbczyk. Baśnie i powieści z ust ludu i książek"
Warszawa 1898
----------
 
Ogromnie lubię takie opowieści, jak ta, które służą czemuś więcej, niż tylko chwilowej rozrywce, chwilowym przeżyciom. Tym bardziej, że... patrzę na nie z zazdrością, że jakiś bezimienny bajarz z prostego ludu się wywodzący, potrafił zasiać ziarno takiej opowieści, z której znakomity historyk, etnograf i folklorysta, jakim był Zygmunt Gloger, potrafił stworzyć taką perełkę. Muszę przyznać, że mnie o coś podobnego jest zdecydowanie trudno i rzadko z moich opowieści staram się wyciągnąć jakiś morał, jakieś przesłanie - mam raczej "romantyczną duszę" i bajanie też takie. Myślę, że moje opowieści są dość impresjonistyczne.
 
Baśnie pełniły często - i nadal nierzadko pełnią (o ile nie są łzawymi opowieściami o pięknych księżniczkach i przystojnych książętach) - rolę wychowawczą. Opowiadano je dzieciom, by kształtować w nich dobre postawy, zachęcać do dobrych uczynków.  Uczono rozeznawać dobro i zło, by wystrzegały się tego, co złe, grzechu i nieprawości - czy to przez zwykłe poczucie przyzwoitości, czy to z lęku przed sromotą wobec społeczności i nieuchronną karą, czy to w życiu doczesnym, czy po śmierci. Było w tych opowieściach nieraz współczucie dla biednych i pokrzywdzonych, wzgarda dla złych oraz pewna ludowa wizja sprawiedliwości na tym świecie. Niekiedy - jak w tej baśni - okraszone swoistym humorem, którego ludowi naszemu nigdy nie brakowało.
 
Zresztą bajano tak nie tylko dzieciom. Często powtarzam, że baśnie - wbrew temu, co się najczęściej myśli - nie są tylko dla dzieci. Także dorosłym za ich pomocą opowiadano, jak żyć, jakie powinno być ich życie i postępowanie. Bajarz nieraz bywał mądrym starcem, przekazującym "mądrość pokoleń" - to, czego się sam dawno temu nauczył od innych, swoich rodziców, dziadków, gawędziarzy. Często bywał zapewne "poprawiaczem świata" - kimś, kto widząc, jak wiele jest wokół niego popsute, wkładał całe swe serce i umysł by ten świat naprawiać, ratować z tego całego szaleństwa, wyciągać rękę i podnosić bliźnich z upadku lub chronić ich przed nim.
 
Podziwiam takie opowieści, bo... Jest to sztuka bajarska na najwyższym, mistrzowskim poziomie! Ja zaś jestem skromnym... czeladnikiem, zapatrzonym z westchnieniem w takich mistrzów i próbującym tworzyć samemu tak, jak umiem, a nadto nieść światu i te opowieści mistrzowskie tak, jak najlepiej potrafię. Ta konkretna opowieść jest mi znana w różnych wersjach, z różnych źródeł, niewiele się od siebie w gruncie rzeczy różniących poza kunsztem pisarskim - od zapisów prostych, surowych po... No, wersja Glogera chyba podoba mi się najbardziej - prawdziwe mistrzostwo słowa!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Legenda średzkiej kolegiaty

Środa Wielkopolska to dzisiaj niepozorne, niewielkie miasto. Z wyjątkiem kolejki wąskotorowej nie przyciąga zbyt wielu turystów i szczerze m...