wtorek, 19 sierpnia 2025

Legenda średzkiej kolegiaty

Środa Wielkopolska to dzisiaj niepozorne, niewielkie miasto. Z wyjątkiem kolejki wąskotorowej nie przyciąga zbyt wielu turystów. Miasto nie ma zbyt wielu zabytków. Jednak warte jest odwiedzenia i da się lubić a nawet kochać. Osobiście bardzo je polecam, bo sam bardzo je lubię.

Wprawne oko łatwo zauważy tu średniowieczny układ ulic w centrum, czy Planty - park powstały w miejscu części obwodowych murów miasta. W centrum znajduje się Rynek - dość uroczy, chociaż bardzo... kamienny Przy nim wyróżniają się trzy niewielkie, zabytkowe domki - to "domki senatorskie", pamiętające "złote czasy" miasta, gdy w Środzie odbywały się sejmiki szlachty wielkopolskiej. Historycznie ciekawe to bardzo, bo świadczy o dawnym znaczeniu i tradycjach miasta, ale atrakcją może być raczej dla tych, którzy się historią interesują i nieco się w niej orientują. 
 
 
Nad nimi jednak góruje obiekt bardzo ciekawy - średniowieczna kolegiata, nosząca wezwanie Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Obok kolejki jest to jedyna - uważam - prawdziwa turystyczna atrakcja miasta. A właściwie mogłaby być, gdyby nie to, że zwykle jest zwyczajnie... zamknięta. Tak więc choćby ktoś pokusił się na zwiedzanie Środy, i tak do niej nie wejdzie kiedy indziej, jak tylko przed mszą lub po niej. A szkoda! 
 
Początki tej świątyni sięgają pierwszej połowy XV wieku. Wiąże się z jej powstaniem interesująca historia zapisana przez naszego wielkiego dziejopisa, Jana Długosza. Stała się ona z czasem najważniejszą średzką legendą. Wiąże ona początki kolegiaty z osobą naszego wielkiego króla, Władysława Jagiełły. Pozwalam sobie się nią dzisiaj z Wami podzielić - we własnej jej interpretacji, z odrobiną własnych domysłów. Uczulam jednak, że Długosz był skrajnie nieprzychylny temu władcy, i także w tej opowieści mogą być bądź to słuszne dociekania, bądź też przejaskrawienia związane z jego oceną, z jego charakterem. Trzymam się wersji długoszowej, sam może trochę własnego "gdybania" dokładając i proszę, by mieć do tego jednak trochę zdrowego dystansu. Coś mogło tak być, bądź też niezupełnie (aż) tak, bądź może jednak inaczej. Czuję się o tyle bardziej do pewnych opisów uprawniony, że... nie jestem dziejopisem, czy historykiem, a po prostu bajarzem, cieszącym się z tej racji dużą wolnością w snuciu opowieści.
 
---------- 
 
Było to w pogodny, letni dzień, sobotę 7 sierpnia 1419 roku. Traktem od strony Poznania ku Środzie zmierzał orszak bardzo znaczny. Nie byle pan to bowiem wędrował przez piękną i urodzajną wielkopolską ziemię, lecz sam król Władysław Jagiełło. Nie pierwszy raz przemierzał te strony. Rozumiał on bowiem dobrze staropolskie porzekadło, że "pańskie oko konia tuczy" i często objeżdżał kraj, jako dobry jego gospodarz, troszcząc się o wiele spraw, wielkich czy pomniejszych, i Ziemia średzka również była mu dobrze znana. Tym razem jednak nie jako troskliwy gospodarz tu jechał, lecz jako wódz.  Wracał bowiem, wraz z licznym hufcem rycerskim, z wyprawy wojennej przeciwko krzyżakom, którą przerwał godząc się o rok rozejm z Zakonem, zawarty w roku 1414 w Brodnicy, o kolejny rok przedłużyć. 
 
Nie w smak to było polskiemu rycerstwu, któremu marzyło się znów zgruchotać krzyżackie kości, a może i ziemię przez nich zajętą choć w części dla Polski odzyskać. Niejeden więc pewnie, mimo iż piękne lato panowało wokół, kwaśną miał minę, jakby pigwę jadł. Lecz wola króla święta była Polakom, gdyż od Boga samego jego władza przecie pochodziła, i pogodzić się z nią musieli. Niejeden spodziewał się, że niczego dobrego to Polsce nie przyniesie, i przeciwnie czynić władcy radził, wieszcząc, że korzyść z tego tylko krzyżakom przyjdzie. 
 
Pięć dni spoczynku, w Poznaniu zaznanego, siły im nieco odzyskać pozwoliły, a i humory sobie z pewnością próbowano tam poprawić. Teraz jednak pewnie pilno było królowi do Krakowa wracać. Kościół Bożego Ciała nawiedziwszy i mszy w nim odprawionej nabożnie wysłuchawszy, polecił zaraz na koń siadać i w drogę ku Środzie się puścić, mimo, iż już się dość późno robiło. I stąd właśnie widzimy w naszej opowieści królewski orszak na poznańskim trakcie.

Słońce świeciło jasno i żar wielki się lał z nieba, potęgowany jeszcze przez duchotę. Nic nie wskazywało zmiany, a raczej spodziewano się, że cały dzień taki będzie, jak i gdy z Poznania ruszano. Z nadzieją więc niewątpliwie wyczekiwano spoczynku w cieniu drzew. Tymczasem, gdy już nie było zbyt daleko do wsi Tulczy (dzisiejsze Tulce), pogodne dotąd niebo zasnuło się niespodzianie grubą warstwą sinych i granatowych chmur, z których dochodziły głuche pomruki. Nim się obejrzano, rozpętała się straszna burza. Zaczęto popędzać konie, by czym prędzej schronić się w przydrożnym gaju, który przy wcześniejszym skwarze obiecywał odpoczynek i miły chłód, teraz zaś liczono, że ochroni przed wichurą i ulewą.
 

poniedziałek, 18 sierpnia 2025

Rusałki z jeziora Skorzęcińskiego

Ciekawą wzmiankę etnograficzna o okolicach Gniezna znalazłem w książce Bolesława Pleśniarskiego  "Z regionalizmu wielkopolskiego" (Oborniki, 1938). Nie spotkałem tej opowiastki we współczesnych publikacjach z legendami związanymi z okolicami Gniezna. Widać, że została zapomniana i... warto ją przywrócić do życia!
 
 
Oczywiście jest to opowieść typowa - w całej Polsce i Słowiańszczyźnie było takich wiele. Są one często tak podobne, że - z przymróżeniem oka ;) - określam je niekiedy: "kopiuj - wklej". Nie znaczy to jednak wcale, że nie są one interesujące i cenne. Wprost przeciwnie - każda z nich jest dla mnie, jak skarb! Czasem to taki "wielki kufer" wypełniony po brzegi, a czasem jedna mała, złota monetka - ale zawsze ogromnie cieszy. :) Opowieść, jak ta, szczególnie, bo mam jakąś taką sympatię do "panien wodnych", chociaż nieraz bywały istotami nieco lub bardzo mrocznymi. 
 

poniedziałek, 11 sierpnia 2025

Ja, poszukiwacz opowieści, i Ziemia Średzka

Wielkopolska jest krainą bardzo bogatą w legendy. Jednak ich rozłożenie geograficzne - jeśli się przyjrzeć - jest nierówne. Moje Gniezno jest bardzo bogate w legendy. Poznań, rzecz jasna, ma ich nieporównanie więcej. Region szamotulski jest w nie bardzo bogaty. Sporo wiąże się z Kaliszem... Pewnie mógłbym sporą "litanię" z tego uczynić, lecz nie o to mi chodzi.

Gdy gdzieś jestem, interesuję się nie tylko historią, ale też legendami związanymi z danym miejscem. Zawsze podkreślam, że nie oddzielam ściśle historii i legend, bo nieraz przecież legendy okazywały się zawierać w sobie skrawek historii, poza tym same legendy także są częścią historii. Bowiem historia to nie tylko to, co mamy poświadczone w dawnych dokumentach, jak chodzi o ludzi i zdarzenia, to nie tylko zabytki, odkrycia historyków czy archeologów. Jest też coś takiego, jak "historia kultury". Etnografia w znacznej części jest także nauką historyczną, związaną bardzo ściśle z historią. Lekceważenie legend jest więc jakby wycinaniem - nieraz niemałego - kawałka z naszych dziejów i tożsamości. Dlatego właśnie między innymi legendy i baśnie danego regionu, który odwiedzam, lub który kiedyś tam w swoim życiu odwiedziłem, są dla mnie tak ważne, cenne i interesujące.


Ale właśnie ta nierówność ich występowania nie daje mi spokoju. Życie tak mi się poukładało, że od kilku lat ja, Gnieźnianin "z krwi i kości", bytuję po części w Środzie Wielkopolskiej - bo tak wyszło, że pojawiły się mi tu powiązania rodzinne. I, rzecz jasna, zacząłem szukać i dopytywać się i tu baśni i legend. Spodziewać by się można, że będzie ich tu wiele. Miasto bowiem, choć dziś może niezbyt znaczne, ma dość długą historię, związaną między innymi z sejmikami szlacheckimi. Leży też przecie na prastarej, piastowskiej ziemi - do Giecza dobry piechur dojdzie stąd "spacerkiem" (mam to zresztą w planach). W dodatku leży przy bagnach, a niegdyś - jak to wyczytałem ze starych map - była nimi najpewniej otoczona, będąc jakby "wyspą" pośród nich, więc trochę podobnie, jak Gniezno. A bagna są przecież bardzo inspirujące dla opowiadaczy. 

Tymczasem zaś te poszukiwania były trudne i okazywały się - niestety - daremne. Wskazywano mi ledwie jedną legendę, czy raczej pół-legendę może, zapisaną przez wielkiego naszego dziejopisa, Jana Długosza, a wiążącą się z osobą króla Władysława Jagiełły i fundacją pierwszego wzniesionego z cegły, średzkiego kościoła. Jedna legenda to jednak ciut mało. Ostatecznie znalazłem kilka - z terenu miasta i powiatu - lecz to wciąż bardzo niewiele. U dawnych zbieraczy i koneserów historii także trudno. Przeszukałem "Podania i opowiadania z Wielkiego Księstwa Poznańskiego" Ottona Knoopa - nic. Przeszukałem książkę Bolesława Pleśniarskiego "Z regionalizmu wielkopolskiego" (dużo mniej znana praca) - także nic.  Może coś u Działyńskiego, choćby "pół zdania"? U Kolberga? Coś tam udało się zebrać z lokalnych czasopism. Cały czas szukam, ale fakt faktem - jest tego, niestety, bardzo skąpo. 

Pewnie niegdyś, przed wiekami może, legend i bajań było sporo, ale nikt tego, niestety, nie spisał i nie dotrwały do naszych czasów. Żal wielki, bo - nie tylko w tym miejscu przecie, ale w wielu - straciliśmy z pewnością niezliczone skarby kultury, ale cóż... w naszych czasach już się pewnie nic na to nie poradzi. Z drugiej jednak strony, gdy gdzieś jest taka "pustka", to jest to... wolne pole dla bajarza, opowiadacza. I cały czas szukam na Ziemi Średzkiej natchnienia, inspiracji - baśni, która sama zechce się wybajać gdzieś w moim sercu i duchu.

piątek, 8 sierpnia 2025

Wodnik - a któż to taki?

Niezwykle ciekawy jest świat słowiańskich bóstw i demonów. I doskonale się w tym świecie czuję, chociaż... to postacie nieraz bardzo mroczne i niebezpieczne. Zawsze przy tym podkreślam, że określenia "demon" używam w sensie etnograficznym - pewnej próby uporządkowania, zhierarchizowania świata duchowego - nie zaś religijnym, gdzie w chrześcijaństwie "demon" to synonim do określeń "zły duch" czy "diabeł". Demony w etnografii to istoty duchowe zajmujące pozycję gdzieś pomiędzy bogami a ludźmi, nieraz pomniejsze bóstwa lub pół-bóstwa. W tej kategorii mieszczą się syreny, rusałki, wróżki, elfy, skrzaty... No właśnie - krasnoludki, które tak kochamy, o których opowiadamy dzieciom, to są istoty demoniczne - właśnie w świetle etnografii. Wróżki - także te "dobre wróżki", jak z baśni o Kopciuszku - także. Dlatego właśnie, chociaż duchy te były bez wątpienia częścią wierzeń pogańskich, zawsze podkreślam, że gdy używam określenia "demon" czy "istota demoniczna", to z dala od interpretacji chrześcijańskiej, bo wcale nie o to chodzi. 

Istoty demoniczne różniły się tym od bóstw, że były - według wierzeń naszych przodków - realnie obecne w naszym świecie. Mogły mieć postać "eteryczną" - typowych duchów - a miały też możliwość przybierać postać cielesną, lub być z natury cielesne, mając jednocześnie tajemne moce. Dobrym przykładem cielesnej istoty demonicznej może być syrena, którą można było nawet złapać w sieci. Różne "panny wodne", które mnie od dłuższego czasu fascynują, zaliczyłbym do istot półcielesnych - mogących przybierać formę zwiewnego ducha lub się w pełni zmaterializować, czasowo lub na stałe.

Bardzo ciekawą istotą w demonologii słowiańskiej jest wodnik - także zazwyczaj opisywany jako stwór w ciele fizycznym. Zamieszkiwał często na dnie stawów, często w pobliżu młynów lub w szuwarach - według jednych podań zagrzebując się zwyczajnie w mule na spoczynek, wedle innych mający tam istne rezydencje, czy pałace, niekiedy skrywające ogromne skarby. Ale nie tylko w stawach, z którymi się najczęściej kojarzy, ale i w rzekach, i w jeziorach, a nawet w przydrożnych rowach wypełnionych wodą, czy przydomowych studniach. To ostatnie miejsce bytowania wodników często pojawia się np w opowieściach z Kaszub. Mnie zaś kojarzy się mocno z... komedią "Sami swoi", gdzie w jednej ze scen Witia od Pawlaków i Jadźka od Karguli pochylają się nad studnią a chłopak przytacza dawne wierzenia: "Mówią, że dziewczyny nie powinny w studnię zaglądać, bo przyjdą po nie...", a spytany: "kto?", kończy zaraz: "...topielce!" Takich odniesień w kulturze na pewno można znaleźć bardzo wiele. No właśnie - w tradycji ludowej niekiedy wodniki "zlały" się w jedno z topielcami. Wierzono np., że wodnikiem staje się dziecko, które utonęło, lub zostało utopione przez matkę, bez chrztu.  Jednak badacze raczej traktują wodniki i utopców jako osobne, różne byty demoniczne. Wierzono, że wodnik powstaje z mułu dennego, różnego rodzaju resztek tam zalegających lub gliny. Z niektórych zapisów wynika, że mógł być istotą zmiennokształtną, potrafiącą upodobnić się do człowieka.

Wodnik wzbudza we mnie... miłe skojarzenie, bo w dzieciństwie lubiłem bardzo czechosłowacką bajkę telewizyjną o Wodniku Szuwarku - bardzo sympatycznym, wesołym stworku zamieszkującym pewien staw. Jednak... bajki kłamią! ;) Te postacie z bajek dla dzieci potrafią się bardzo różnić od oryginałów z opowieści ludowych. Wodnik bowiem to tak naprawdę  jedna z najmroczniejszych i najbardziej odrażających, wzbudzających wielki lęk postaci w wierzeniach naszych przodków. I tak wierzono np. gdzieniegdzie, że wodnikiem mógł po śmierci stać się człowiek za życia jakoś związany z wodą, a przy tym tak zły i paskudny, że nawet z piekła go odsyłano z powrotem na ziemię! A jednak dość mocno mnie fascynuje.


Świetny opis, jak sobie takiego wodnika wyobrażano, zawarł w swojej książce "W krainie bogów i syren - legendy Łęgów Odrzańskich" Konrad Hamkało:

"Ukazywano go jako wysoką postać z długimi nogami i łapami, które wieńczyły ogromne pazury. Pomiędzy palcami posiadał błony, przez co podczas stąpania wydawał charakterystyczny odgłos. Skórę miał koloru zielonej szarości, a cały był pokryty muszlami, glonami, wodorostami i ślimakami. Włosy miał długie, rzadkie i skołtunione. Wśród nich znajdowały się martwe rybki, które po zaplątaniu nie zdołały się już z nich wydostać Jego duże, czarne, żabie ślepia lśniły niczym onyksy w blasku księżyca. Fetor, który wydzielał, dawało się wyczuć już z bardzo daleka. (...) Wodnik co noc wyruszał na łowy. Gdy tylko słońce zaszło, wyłaniał się z bagien, zmierzając w stronę osady. Tych, którzy nie zdążyli wrócić do domu przed zmrokiem i dobrze schować się przed potworem, nie widywano już nigdy ani żywych, ani martwych. Zdarzało się, że rybacy znajdowali rozszarpane zwłoki."

Opis ten jest częścią wprowadzenia do legendy o takim właśnie wodniku z Regalicy - jednej z odnóg Odry, uchodzącej do jeziora Dąbie. W ogóle ta jego opowieść o okrutnym wodniku stała się dla mnie "numerem 1" w całej tej książce, a  to  względu na jej niesamowity wprost, jak dla mnie przynajmniej, klimat. 

Legenda średzkiej kolegiaty

Środa Wielkopolska to dzisiaj niepozorne, niewielkie miasto. Z wyjątkiem kolejki wąskotorowej nie przyciąga zbyt wielu turystów. Miasto nie ...